Jak to się stało, że w ogóle wystąpiłeś w programie?
- Zajmuję się od wielu lat handlem starymi meblami. Handluję w internecie oraz w sklepie w Dobrym Mieście, a także w Łomży. Na jedną z moich aukcji odpowiedział nie potencjalny klient lecz gospodarze programu telewizyjnego, którzy, jak się później dowiedziałem, lustrują tego rodzaju aukcje w poszukiwaniu ciekawych obiektów, do wystawiania na ich aukcji. Zaproponowali bym wystawił stylowy kominek na ich aukcji. Na początek musiałem wysłać zdjęcia, kupionego w Holandii, kominka. Ich ekspert zaakceptował mój eksponat, jako spełniający warunki programu. Dostałem więc zaproszenie na nagrania. Pojechałem i pieca... nie sprzedałem. W trakcie samej licytacji bardzo się stresowałem. Stałem przed kupującymi, odpowiadając na ich szczegółowe pytania. Czułem się po trosze jak na egzaminie. Oferta cenowa na poziomie 700 złotych, była dla mnie niesatysfakcjonująca. Chyba jednak słusznie zrobiłem, bo piec rychło się sprzedał już w mojej sieci sprzedaży, w cenie, którą ja chciałem uzyskać – 1800 złotych. Potem jednak żałowałem, że ten piec jednak sprzedałem. Bo przecież to była moja historia uczestnictwa w popularnym programie. Traktowałem bowiem ten wyjazd i uczestnictwo w programie jako swoistego rodzaju przygodę. Chyba jednak spodobałem się prowadzącym oraz kupującym, bo rychło dostałem propozycję wystąpienia, już w w roli uczestnika licytacji, jako kupujący. Na początek musiałem wysłać krótki filmik z mojego sklepu, bym mógł się w pełni zaprezentować jako specjalista. Potem cisza z ich strony. Już traciłem nadzieję wystąpienia w programie. Aż tu nagle telefon i zaproszenie. Organizatorzy podkreślali, że każdy kupujący czyni to za własne pieniądze. To gwarantuje realność każdej licytacji. Bo kupujący wykłada w końcu swoje środki. Warunkiem uczestnictwa jest również to, że do momentu emisji danego odcinka programu, nie mogę zakupionego towaru wystawiać do sprzedaży.
Uczestnictwo w takim programie to duże emocje. Ty wygrałeś licytację i kupiłeś stylowe fotele. Ile było w tym czystego rachunku ekonomicznego, a ile emocji, które przecież mogą towarzyszyć każdej licytacji, szczególnie takiej, która odbywa się przed kamerami.
- Uczestnicząc w licytacji, na początku się myśli nad rachunkiem ekonomicznym i szansami dalszej odsprzedaży zakupionej rzeczy. Potem jednak włącza się ambicja i chęć rywalizacji. Często więc kupuje się to, co jest komuś niepotrzebne. Na dodatek zakup utrudnia pozbawianie kupujących poznania opinii eksperta czy też sprawdzenia oferty w internecie. Telefony, przed wejściem na salę sprzedaży, musimy oddać w depozyt. Dla mnie jednak wielką przyjemnością było poznanie specjalistów z branży. Ot, choćby taki Paweł Papaj, z którym się nawet zaprzyjaźniliśmy działa w handlu starociami od ponad trzydziestu lat. Dla wartkości przebiegu programu musimy mieć zawsze odliczone pieniądze, w bardzo różnych nominałach. Tak by można było sprzedającemu wyłożyć odliczoną kwotę. Na wszelkie wypadek miałem przygotowane nawet pięciozłotówki.
W programie widzimy, że jedni licytują odważnie, inni starają się nie wychylać. Co na to organizatorzy?
- Nie ma przymusu kupowania, choć z drugiej strony organizatorzy nie muszą wystawiać akurat taki, a nie inny zestaw uczestników licytacji. Nie mniej ważne są też warunki regulaminowe. Nie możemy męczyć sprzedających pytaniami o cenę jaką zasugerował wcześniej ekspert czy też w ogóle pytać o oczekiwania finansowe sprzedającego. Nie można też sprzedającego obrażać sugestiami typu „z czym pan tu dzisiaj przyjechał?”Jednocześnie jeśli chcę spasować z dalszego udziału w licytacji, to powinienem to elegancko choć krótko uzasadnić.
Czy udział w tym programie jest dla ciebie interesujący? Czy nadal chcesz występować w Łowcach?
- Zabawa jest przednia. Dla wszystkich uczestników tego swoistego reality show!
Jak to się stało, że w ogóle się zająłeś handlem starymi meblami?
- To było nieco spontaniczne. Miałem lombard i szukałem możliwości rozszerzenia działalności. Wcześniej jeździłem do brata w Holandii, to i łaziło się po sklepach ze starymi meblami. Wynajdywałem sobie różne cudeńka. Przyszło mi do głowy, dlaczego by nie spróbować handlować tym towarem. Otworzyłem więc sklep w Kraszewie i potem w Dobrym Mieście. Pracowali w nich moi rodzice. Trudno było jednak utrzymać ciągłość dostaw towaru, dlatego zamknąłem placówkę w Kraszewie. Od 2020 roku mam już tylko sklep w Dobrym Mieście oraz w Łomży, gdzie w końcu zamieszkałem. Meble przywożę głównie z Holandii, choć zdarzają się także te z Francji czy Belgii. Wyszukuję co ciekawsze egzemplarze swoim okiem. To są często perełki, których nie uświadczy się na polskim rynku. Pomaga mi w tym brat, który mieszka na stałe w Holandii. Podsyła zdjęcia mebli które mogą być dla mnie interesujące. Zdarzały mi się XIX wieczne kredensy. Były też pochodzące, z jakichś pałaców meble wypoczynkowe. Ponadto jakieś przedwojenne sekretary, biurka. Był też bardzo elegancki, żeliwny kominek, typu „piec koza” z pięknymi, złoconymi nóżkami. Jak tylko ten kominek zobaczyłem na zdjęciu, które przysłał mi brat, to prawie oszalałem na jego tle. Powiedziałem sobie, że muszę go mieć. Innym oryginalnym zakupem były bryczki konne. Lubiłem je kupować, bo kiedyś tata zajmowała się zawodową ich konserwacją. Znał się więc doskonale na tym towarze. Sprzedałem je potem do Rosji. Bo i z Kaliningradu miewałem klientów. Sprzedałem też piękną chińską komodę. To był mebel z wielką ilością upiększających detali. Elementy drewniane były „dłubane” dłutem. Na dodatek wszystko w żywych. naturalnych kolorach. Kupiłem ją w Holandii za 30 euro! Sprzedałem za 3000 złotych. Wydawało mi się, że zrobiłem na niej wspaniały interes, ale za kilka miesięcy dowiedziałem się, że ten mebel był pięć razu więcej wart niźli cena, którą mnie się udało wynegocjować.
Kiedyś Holandia to był synonim niskich cen na używane, stylowe meble. Jak wygląda to teraz?
- Ceny na meble używane w Holandii zdecydowanie są wyższe niż jeszcze kilka lat temu. Pod każdym sklepem ze starociami w Holandii, stoją ciągle busy z krajów Europy Wschodniej. Tam też zapanowała moda na stylowe wyposażenie mieszkań. Ja jeżdżę po towar średnio dwa razy w miesiącu. Wyjeżdżam i nie wiem co przywiozę. Choć jednocześnie takie stylowe meble czasami długo czekają na swojego klienta. Kiedyś piękna szafa sprzedała mi się dopiero po trzech latach.
Dobre Miasto nie jest zbyt małym ośrodkiem na taki sklep?
- Bliskość Olsztyna bardzo mi pomaga. Podstawowa sprzedaż to jednak internet. A tu mam klientów już z całej Polski. Zaopatrywałem hotele, kościoły, kancelarie adwokackie. Wyposażyłem też jedno z podlaskich muzeów. Tam stoją kupione ode mnie kredensy, komody. A piękne, stylowe biurko stoi w gabinecie pani dyrektor. Bardzo jest też przyjemnie pojechać na jakiś weekend do hotelu, i siadać na kanapie, którą wcześniej tu dostarczyłem. Miałem już taką przypadłość w Świnoujściu. Choć konkurencja w branży jest olbrzymia. Nawet w najbliższej okolicy pootwierały się podobne sklepy. Ponadto widać, że i Polska powoli doszlusowuje do tego rynku także jako „dostawca” mebli. Dostaję oferty wykupu wyposażenia z całych mieszkań. To głównie bardzo modne meble z lat sześćdziesiątych. Choć ciągle taniej można kupić klasyczne meble używane na Zachodzie niż w Polsce. To chyba kwestia wielkości podaży.
Stare meble często są w słabym stanie technicznym. Czy przeprowadzasz ich renowację?
- Kiedyś próbowałem to robić, ale tylko zniszczyłem kilka mebli. Trzeba się bowiem znać na renowacji. Stwierdziłem więc, że to jest jednak nie dla mnie.
Do tego rodzaju biznesu trzeba wiedzy historycznej. Czy wystarczy sam „nos” handlowy?
- Nos handlowy oczywiście jest podstawą. Tyle, że trzeba to wesprzeć jakąś bardziej fachowa literaturą. Czytam w internecie teksty na stronach doradczych, a także analizuję blogi fanów tego rodzaju wyposażenia. Choć zdarzają mi się także wpadki. Kiedyś kupiłem zegar, który miał być z kamienia. Już z gąską się człek witał, że to interes życia, a tu się okazało, że to to zwykły piaskowiec. Dziesięć razy tańszy od mojej ceny zakupu. Kilka razy też nabrałem się na obrazy. Wyglądały na oryginały nieznanych autorów, a potem okazało się, że to zwykłe oleodruki.
Życzymy więc jak najmniejszej ilości tego rodzaju wpadek i wielu sukcesów nie tylko w biznesie, ale i w promocji kultury masowej, bo tym jest. w istocie rzeczy, fach którym się zajmujesz.
Komentarze (11)
Dodaj swój komentarz