- Po koniec minionego roku zakończył się plebiscyt na tytuł „Sportowca 75-lecia Warmii i Mazur”. Według mnie ma pan duże szanse na jego wygranie…
- Wiem, że zakończenie miało się odbyć 4 grudnia, ale jak dotąd wyniki nie są oficjalnie ogłoszone, a szkoda. Oczywiście o jego rezultatach zadecydowali głosujący kibice. Ja wcale nie jestem pewny swego sukcesu w tym plebiscycie. Przez te 75-lat w sporcie Warmii i Mazur pojawiali się wybitni zawodnicy i zawodniczki, mistrzowie i medaliści mistrzostw świata i Europy oraz medaliści igrzysk olimpijskich, nie wspominając już o wielokrotnych mistrzach Polski.
- Swego czasu zamienił pan stolicę na Olsztyn, dlaczego?
- Po zdobyciu wicemistrzostwa Europy juniorów zdawałem egzamin wstępny na warszawską Akademię Wychowania Fizycznego, mając w perspektywie grę w warszawskiej Legii. W ostatniej chwili dowiedziałem się, że miejscem moich studiów ma być jakaś filia AWF w miejscowości odległej od Warszawy. Zrezygnowałem. Wtedy to przyjechał do mnie trener olsztyńskiego AZS Leszek Dorosz proponując studia w Akademii Rolniczo-Technicznej i grę w AZS. Po uzgodnieniu z mamą, tatą i… babcią (uśmiech), zgodziłem się. Ale wejść od razu do pierwszej szóstki AZS nie było takie proste. Musiałem się sporo napracować, aby pokazać, że na to zasługuję, ale udało się.
Mirosław Rybaczewski (pierwszy z lewej) podczas igrzysk olimpijskich w Montrealu
- Jakim był pan studentem?
- Jakim ja mogłem być studentem? Najważniejsze, że studia skończyłem, a studentem nie byłem takim złym. Miałem indywidualny tok studiów z uwagi na grę w siatkówkę. W tamtym czasie nie miałem właściwie wolnej chwili. Krótko po tym jak przyjechałem w 1972 roku do Olsztyna, trener kadry Huber Wagner powołał mnie do reprezentacji Polski. Oprócz klubowych spotkań i treningów doszły jeszcze trwające nawet po kilka miesięcy przed ważnymi meczami przygotowania oraz spotkania reprezentacyjne. Czasu na naukę miałem więc tak jak na lekarstwo. W sumie studia z wynikiem dobrym zakończyłem dopiero w 1982 roku. Moim ostatnim meczem w olsztyńskich barwach było w tymże roku finałowe spotkanie o Puchar Polski w Płocku, które wygraliśmy 3:2 z Legią. Potem wyjechałem już do Francji.
- Co skłoniło pana do wyjazdu z Polski?
- Jak każdemu z ówczesnych polskich siatkarzy marzyła mi się gra na Zachodzie, nie ukrywam, że głównie dla lepszych zarobków. Polski Związek zezwalał na wyjazd zawodników dopiero po ukończeniu 30 lat. Osiągnąłem ten wiek, a po sukcesie olimpijskim stałem się cenionym zawodnikiem, więc dość szybko dostałem propozycję gry i pracy trenerskiej właśnie we Francji. Wyjechałem z kraju w stanie wojennym w 1982 roku. Po powrocie do Polski w 1986 roku i dwóch latach w Legii Warszawa, ponownie wyjechałem do Francji gdzie grałem i trenowałem w młodym zespole, którego doprowadziłem do francuskiej ekstraklasy. Szkoliłem nie tylko seniorów ale i juniorów. Pod moimi szkoleniowymi skrzydłami wyrósł m.in. Benjamin Toniutti, rozgrywający reprezentacji Francji oraz mistrza Polski ZAKS-y.
Laureaci plebiscytu na najlepszych sportowców województwa olsztyńskiego w 1975 r. Od lewej: Mirosław Rybaczewski, Zbigniew Lubiejewski, Stanisław Iwaniak
- Mieszka pan od wielu już lat za granicą. Gdyby miał pan teraz wrócić do Polski, to w które miejsce na mapie?
- Mimo że moim miejscem urodzenia jest Warszawa, a od lat mieszkam we Francji, to jakbym miał kiedykolwiek wrócić do kraju, to tylko do Olsztyna. To miasto oraz AZS to dla mnie miejsca niezwykłe, prawie magiczne. Tu zacząłem i skończyłem studia, tu osiągnąłem największe sportowe sukcesy, tu poznałem swoją przyszłą żonę, z którą jestem już od ponad 40 lat, tu urodziła się nam nasza druga córka... Ja jednak już raz wróciłem do Polski, a było to w 1986 roku. Chciałem wrócić oczywiście do Olsztyna, ale w AZS nie było już trenera Dorosza, a sekretarzem klubu był pan Madaliński. Chodziło o przeprowadzkę do Olsztyna, jednak tak jakoś wyszło, że z przeprowadzki nic nie… wyszło i znalazłem się na dwa lata w… warszawskiej Legii. Pan Dorosz jak się o tym dowiedział był mocno zagniewany na ludzi w Olsztynie, którzy nie potrafili sfinalizować mego powrotu na Warmię.
- Ma pan na swoim koncie wiele sukcesów sportowych, które utkwiły najmocniej w pana pamięci?
- Trochę trudno mi ustalić dokładną hierarchię tych moich osiągnięć, ale oczywiście najbardziej cennie sobie, i najbardziej przeżyłem, najpierw zdobycie złotego medalu mistrzostw świata w Meksyku, a potem złota olimpijskiego w Montrealu. To było tym bardziej znaczące, ze nikt z nas na takie sukcesy nie liczył, a trener Wagner był bardzo młodym szkoleniowcem, wręcz rówieśnikiem wielu kadrowiczów. Było tak na podczas jego meczów, że pierwsza szóstka była na parkiecie, a druga… skakała przez płotki, albo w sąsiedniej sali rozgrzewając się czekała na telefon od trenera. Jak już zadzwonił, a przegrywaliśmy na przykład 0:2, to nikt ze strachu nie chciał telefonu odbierać (śmiech)…
- Miał pan na swojej sportowej drodze kilku trenerów. Z jakimi pracowało się panu najlepiej?
- Jako zawodnik miałem wiele szczęścia. Przecież ja zająłem się sportem bardzo późno, bo dopiero jak miałem 15 lat. Teraz, aby zaistnieć w siatkówce na dłużej, treningi zaczynają już 10-latkowie. Jak trenowałem w MDK Warszawa, to pewnego dnia zobaczył mnie trener reprezentacji Polski juniorów i powołał mnie szybko do kadry. Pojechałem do Hiszpanii na wicemistrzostwo Europy juniorów i wróciłem ze srebrnym medalem. Potem zauważył mnie w Olsztynie trener Wagner i była taka sytuacja, że nie było jeszcze dla mnie miejsca w pierwszej szóstce AZS, a zostałem już reprezentantem Polski seniorów… Jeżeli chodzi o moich trenerów to każdy był inny, ale każdemu wiele zawdzięczam, począwszy od tych z MDK i Warszawianki, po Leszka Dorosza i Huberta Wagnera. Pan Dorosz potrafił wprowadzić w nasze szeregi doskonałą atmosferę, natomiast trener Wagner był niesamowicie perfekcyjny. Każdy trening, a trwał zwykle prawie cztery godziny, miał zawsze dokładnie rozpisany i dokładnie się tego trzymał.
- Mówiło się po cicho o panu, że do niektórych spotkań przystępował pan niekiedy po wieczorze, w którym nie piło się wyłącznie lemoniady, a grał pan jak z nut…
- W każdej takiej wypowiedzi, jest trochę prawdy i trochę żartu. Ja wcale nie ukrywam, że byłem osobą… rozrywkową (śmiech). Dobrze jednak wiedziałem, kiedy mogę sobie nieco pofolgować, a kiedy nie. Do każdego meczu podchodziłem zawsze bardzo poważnie.
Mirosław Rybaczewski w Alei Gwiazd Sportu
- Z którymi siatkarzami AZS i reprezentacji miał pan najlepszy kontakt?
- Ja nie miałem żadnych problemów z kolegami z drużyny czy to olsztyńskiej, czy to reprezentacyjnej, z każdym się świetnie dogadywałem. Jak byłem w kadrze to dzieliłem pokój najczęściej z Włodzimierzem Stefańskim. Utrzymuję z nim dobry kontakt do dzisiaj. Mieszka w Finlandii, ale każdego roku od ponad dziesięciu lat spędzamy razem wakacje w południowej Francji. Z zawodników AZS to stałe kontakty mam m.in. z Maćkiem Tyborowskim, Staszkiem Iwaniakiem, Zbyszkiem Lubiejewskim, a właściwie to z każdym siatkarzem AZS Olsztyn.
- Polska reprezentacja odnosi ostatnio wspaniałe sukcesy. Nie dość, że wywalczyła u siebie 6 lat temu tytuł mistrzów świata, to 4 lata później obroniła go i to poza krajem. Spodziewał się pan takiego jej sukcesu?
- Ten polski złoty medal to mnie właściwie nie zaskoczył. Obserwowałem na żywo naszych chłopaków w 2018 roku podczas ich bułgarskich meczów, a potem w telewizji. Od początku wierzyłem, że Polska obroni tytuł mistrzów świata. Byliśmy bowiem jedynym zespołem posiadającym 12 wyrównanych zawodników. W innych ekipach jak z pierwszej szóstki schodziło na ławkę dwóch siatkarzy, to drużyna grała dużo gorzej, u nas tego absolutnie nie było. Trener Vital Heynen miał natomiast zawsze do dyspozycji całą polską kadrę. Uważam, że w tegorocznych igrzyskach olimpijskich w Tokio może być podobnie.
- Dzisiejszy olsztyński AZS to już nie taki jak ten z pana udziałem. Obserwuje pan jego grę?
- Tak, tak, oglądam dzięki Polsatowi na bieżąco. W tym sezonie nie mogę wiele dobrego o tej drużynie powiedzieć. Nie wiem, kto decydował o takim naborze zawodników, ale jest coś nie tak. Żeby zespół grał na wysokim poziomie, to powinien mieć przede wszystkim bardzo dobrego rozgrywającego, bardzo dobrego atakującego i bardzo dobrego libero, a takich w tym AZS za bardzo nie widzę, więc jest jak jest. Będzie temu zespołowi bardzo ciężko znaleźć się z czołowej ósemce.
- Pana młodsza córka Anna poszła w pana sportowe ślady. Była nawet kapitanem w siatkarskiej reprezentacji Francji kobiet.
- No tak i to przez dziesięć lat licząc razem juniorki i seniorki. Po dwa razy była mistrzynią i wicemistrzynią Francji. Grała też w polskich zespołach ekstraklasy: w Legionowii i w Muszyniance Muszyna. Obecnie już w siatkówkę tak intensywnie nie gra. Mieszka w Strasburgu z mężem i 4-letnim synkiem Aleksandrem, który już zapowiada się na świetnego… zawodnika (śmiech). Anna prowadzi treningi oraz gra w jednym z miejscowych zespołów drugoligowych. Starsza córka Małgorzata jest mamą 13-letniej Eleny i 11-letniego Samuela. Obie moje córki mają za mężów Francuzów.
- Gdzie spędził pan Wigilię i powitał Nowy 2021 rok?
- Wigilię mieliśmy u córki Małgosi. Była cała nasza rodzina moja żona, córki, ich mężowie i trójka wnucząt. Wigilia była tradycyjna polska, czyli postna, co we Francji nie jest zwyczajem. Nasze córki już dawno przekonały do takich Wigilii swoich mężów i nic im się złego nie dzieje jak raz nie zjedzą mięsa. Nowy Rok witaliśmy też u starszej córki, która mieszka blisko granicy z Niemcami i Szwajcarią , ale już bez Ani z rodzinką, bo nie można było w tym dniu we Francji daleko podróżować.
- Rok 2021 będzie lepszy niż ten 2020?
- Musi być lepszy, bo gorszego niż 2020 nie mogę już sobie wyobrazić... 30 listopada zmarła mi ukochana mama, a ponadto za dużo szkód poczynił koronawirus na całym świecie ten. Zaszczepię się i to jak najszybciej!
* * *
Mirosław Rybaczewski (ur. 8 lipca 1952 w Warszawie) – polski siatkarz, reprezentant kraju, mistrz świata z Meksyku (1974) i mistrz olimpijski z Montrealu (1976).
Absolwent olsztyńskiej Akademii Rolniczo-Technicznej. Wychowanek MKS MDK Warszawa (1968-1971), ale wszystkie krajowe siatkarskie zaszczyty zdobył w AZS Olsztyn 1972-1982. 3-krotny mistrz Polski (1973, 1976, 1978), 3-krotny wicemistrz (1974, 1977, 1980), 2-krotny brązowy medalista MP (1975, 1982) i 2-krotny zdobywca Pucharu Polski (1972, 1982), a także finalista (2 m.) PEZP w sezonie 1977/78. Po zakończeniu gry w Polsce (1982) - zawodnik i trener klubu ASBF w Tuluzie.
Najlepszy siatkarz Polski w klasyfikacji „PS” (1976). Odznaczony m.in. dwukrotnie złotym Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe i Złotym Krzyżem Zasługi.
Jego córka, Anna Rybaczewski, również jest siatkarką, reprezentantką Francji, gdzie pełni funkcję kapitana drużyny.
Został wybrany najlepszym siatkarzem w historii AZS-u Olsztyn.
Lech Janka
Komentarze (4)
Dodaj swój komentarz