Kiedy jedziemy po ośnieżonej drodze, kierowca nie ma przecież wyjścia. Musi przyspieszać łagodnie i z wyczuciem, a kiedy zatrzymuje pojazd na przystanku korzysta z tzw. „hamowania silnikiem” - co chroni przed wpadnięciem w poślizg. To samo dzieje się, kiedy zjeżdżamy z górki. Pasażer naprawdę czuje się wtedy bezpiecznie. Eh, mogło by być tak zawsze...
Na pewno w takiej łagodnej jeździe pomaga automatyczna skrzynia biegów, chociaż „dla chcącego nic przecież trudnego" i niektórzy kierowcy - także prowadząc „automat" - potrafią, mimo wszystko, pokazać, na co ich stać. Bo, niestety, w dniach wolnych od śniegu „autobusowa codzienność” wygląda nieco inaczej. Kilka tygodni temu, pozbywszy się samochodu, zacząłem korzystać z usług MPK. Z początku nie mogłem wprost uwierzyć w to, czego doświadczyłem. A potem pomyślałem, że warto o tym napisać w gazecie.
„Przygoda z autobusem” zaczyna się już na przystanku końcowym. Kwestie formalno-prawne przewozu pasażerów autobusami komunikacji miejskiej w Olsztynie regulują „Przepisy porządkowe związane z przewozem osób, bagażu i zwierząt środkami lokalnego transportu zbiorowego” (https://www.zdzit.olsztyn.eu/pl/transport-publiczny/regulaminy/27-przepisy-porzadkowe). W punkcie 5 podrozdziału „Przystanki” czytamy: „Po zakończeniu czynności związanych ze zmianą kierunku jazdy kierujący pojazdem obowiązany jest niezwłocznie podjechać pojazdem do przystanku dla wsiadających w celu umożliwienia osobom oczekującym zajęcia miejsca w pojeździe, o ile nie powoduje to zakłóceń w ruchu innych pojazdów (wyjątek stanowi rozkładowa przerwa na posiłek)”.
No, i co z tego?
„Zaciemniony" autobus zostanie otwarty dopiero 2 minuty przed planowanym odjazdem
fot. Łukasz Czarnecki-Pacyński
Ano, nic. Nagminną praktyką jest bowiem ustawianie „szczelnie zamkniętego" autobusu nieco z boku i wpuszczanie pasażerów dopiero na minutę/dwie przed odjazdem. Szczególnie interesująco wygląda to na przystanku na ulicy Reymonta, z którego ostatnio zdarzyło mi się korzystać. Akurat tam jedyna „czynność związana ze zmianą kierunku jazdy” polega na otwarciu drzwi w celu wypuszczenia pasażerów oraz pozostawieniu tych drzwi otwartymi, żeby kolejni podróżni mogli zająć miejsca. Ale byłoby to chyba zbyt proste. Kierowca ustawia zatem autobus nie na samym przystanku, ale nieco z boku - czy to po to, żeby zniechęcić amatorów zajęcia miejsc w kabinie do realizacji tego przedwczesnego zamiaru? A potem zamyka drzwi i... tyle. Podchodzę więc do uchylonego okienka pani kierowcy i proszę o wpuszczenie mnie do środka. Po krótkiej wymianie zdań, w czasie której przypominam o obowiązku wpuszczenia pasażerów w oczekiwaniu na odjazd, pani zamyka po prostu okienko, wyciąga skądś pudełko z makaronem i zaczyna ten makaron pochłaniać na moich oczach. Że niby ma teraz przerwę na posiłek. Ale przecież nie planowała jej wcześniej, siedząc sobie po prostu w zamkniętym autobusie.
— To normalka. Prawie żaden kierowca nie wpuszcza ludzi przed odjazdem autobusu z przystanku końcowego — komentuje obserwujący tę dyskusję pan Marek ze Słup. — Oni w ogóle na ludzi nie uważają. Mają pasażerów „gdzieś”. Kiedy autobus dojeżdża do przystanku na którym stoi inny, do którego chciałbym się przesiąść, to też przecież mi nie pozwolą. Ten pierwszy szybko zamyka drzwi i odjeżdża, a ja muszę czekać co najmniej kilkanaście minut na następne połączenie przesiadkowe. To także „norma” na przystanku. Przecież on nie musi na nikoogo czekać, wystarczyłoby tylko, żeby drzwi nie zamknął.
Innym razem pytam z kolei kierowcę takiego „zamkniętego na cztery spusty” autobusu, czy wie, że ma obowiązek wpuścić pasażerów po zakończeniu czynności związanych ze zmianą kierunku jazdy, a w odpowiedzi słyszę: — Proszę się oddalić. — A dlaczegóż miałbym? — Bo jest pandemia — wyjaśnia kierowca przecierając szmatką zalaną deszczem szybę. Cóż z tego, że za chwilę, dwie minuty przed odjazdem, otworzy w końcu te drzwi, żebyśmy mogli wsiąść. Teraz jest pandemia i nie wolno. Na szczęście nie muszę stać na tym deszczu, bo tuż obok jest zadaszona przystankowa wiata.
Inny z kolei kierowca odparł krótko, że „nie wpuści” i... tyle.
No, i co z tego?
Niektórzy kierowcy zachowują się jednak zgodnie z przepisami i otwierają drzwi pasażerom od razu po zajechaniu na przystanek. To dowodzi jedynie, iż blokowanie dostępu do „własnej twierdzy” - nieważne, że jest to stanowiący własność publiczną autobus kupiony za publiczne pieniądze – to jedynie widzimisię tego, czy innego kierowcy, a nie obowiązująca reguła postępowania.
Na dworze ciemno, ale drzwi autobusu otwarte dla pasażerów. Jednak można? - fot. ŁCP
W końcu to, czy postoję trochę czasu na zewnątrz autobusu czy usiądę bezpiecznie w kabinie pasażerskiej to tylko mały kłopot. Znacznie większą niedogodnością jest zamiłowanie niektórych „mistrzów kierownicy” do prawdziwie „kawalerskiej jazdy”.
Zajrzyjmy znowu do ww. Przepisów porządkowych. Punkt 2 podrozdziału „Przewóz osób” głosi, iż „Pasażer zajmujący miejsce stojące w pojeździe ma obowiązek w czasie jazdy trzymać się uchwytów lub poręczy w sposób zabezpieczający przed upadkiem”. Nie ma tam jednak słowa o obowiązku mocnego trzymania się poręczy dla uniknięcia rozbicia głowy podczas „wyczynów” kierowcy, kiedy zajmuje się miejsce siedzące. Każdy pasażer wpada na ten pomysł jednak samodzielnie, chroniąc w ten sposób swoje zdrowie. Kierowca poproszony o jednak bardziej ostrożną jazdę, potrafi tylko powiedzieć, że jak coś ci się, pasażerze, nie podoba, to możesz zgłosić to do dyrekcji.
Innym razem wołam jednak do kolejnego „mistrza kierownicy”: — Tu są ludzie, delikatniej trochę. Jesteś pan w autobusie MPK, a nie na rajdzie Monte Carlo. Wtedy kierowca trochę zwalnia. Czy to ten sam „rajdowiec”, który kilka dni wcześniej doprowadził do przewrócenia się wózka z dzieciakiem w czasie jazdy? Pewnego dnia, w autobusie jadącym z Dywit przez Kieźliny do miasta, kierowca tak sobie pofolgował, że stojący pod oknem wózek z małym chłopcem przewrócił się. Matka dziecka trzymała oczywiście wózek ręką, nie spodziewając się jednak aż takiego obrotu sprawy, nie zdążyła zareagować na czas. Na szczęście dzieciak był dobrze przypięty pasami i uniknął obrażeń a kierowca, po uwadze zwróconej mu przez jednego z pasażerów, troszkę „odpuścił” i dowiózł wszystkich bezpiecznie do miasta. Czy jednak nie ma on w regulaminie obowiązku „delikatnej jazdy”, ponieważ wiezie tym autobusem ludzi? Jak zauważył jeden z pasażerów, on swoją osobówką jedzie bardziej równo i spokojnie, niż szalejący na trasie kierowca wypełnionego pasażerami miejskiego autobusu.
Dlatego napisałem w leadzie, że teraz, w dobie śniegu i mrozu, przejazd autobusem komunikacji miejskiej w Olsztynie jest bardziej bezpieczny, niż o innej porze roku. Choć oczywiście wielu kierowców jeździ bezpiecznie i wozi swoich pasażerów z należytą ostrożnością. Tylko dlaczego wciąż pojawiają się na trasie ci wspomniani wyżej „kawalerzyści”?
Jeden z ciekawszych „dowcipów” panów kierowców to uruchomienie sygnału oznajmiającego zamknięcie drzwi, kiedy jeszcze nie wszyscy wysiedli na końcowym. Pewnego razu musiałem wręcz „walczyć” o możliwość wyjścia z autobusu: ja wysiadam, drzwi się zamykają i przycinają mnie, wtedy automat bezpieczeństwa je otwiera, ja kontynuuję zatem wysiadanie, a tu drzwi znowu trach... I znowu automat je otwiera, ja znowu próbuję wysiąść, a tu drzwi znowu trach... I tak się bawiliśmy: kierowca i ja, aż w końcu po trzecim przycięciu mnie drzwiami i moim okrzyku w jego stronę, zdecydował się jednak pan kierowca puścić mnie wolno. Nauczony tym doświadczeniem, przy następnym takim „dowcipie” odczekałem po prostu, aż zechce pan kierowca spojrzeć w lusterko i otworzyć mi drzwi, dostrzegając w końcu, że czekam cierpliwie na możliwość wyjścia z pojazdu.
— To wszystko wynika z poczucia iluzorycznej „władzy” — ocenia Elżbieta Smolińska, psycholog. — To jest moje terytorium i tutaj ja decyduję: wpuszczę... albo nie wpuszczę. Ego zaznacza wtedy swoją „sprawczość”. Nie ma tutaj wtedy żadnego „ale”, bo to ja decyduję. Niektórzy mają te potrzeby nasilone i wtedy za wszelką cenę zaznaczają, kiedy tylko mogą, że... mogą.
Starsi z nas pamiętają jeszcze czasy podróżowania PKS-em – w czasach PRL często jedynym środkiem komunikacji dla wielu mniejszych miejscowości rozrzuconych po terenie. — Wtedy to „pan kierowca” decydował, czy wpuści, czy nie wpuści do autobusu, czy pozwoli pojechać na stojąco, czy też nie pozwoli — dodaje pani Elżbieta. Broni jednak trochę opisanych w tym tekście kierowców, którzy być może odreagowują w ten sposób podświadomie to, że sami zostali chwilę wcześniej przez kogoś „przeczołgani”. — Mogli by jednak zdecydować się na więcej empatii wobec pasażerów, którzy też są zmęczeni, może jest im zimno i zwyczajnie potrzebują być potraktowani, jak ludzie. A przecież autobus to jest „obiekt użyteczności publicznej” — podsumowuje pani psycholog.
Radny Olsztyna, Tomasz Głażewski, zachęca organizatorów miejskiego transportu publicznego do zwrócenia większej uwagi na potrzeby korzystających z tego transportu pasażerów: — Olsztyn stawia na rozwój komunikacji publicznej. To rozwiązanie jest bardzo potrzebne, a przy tym kosztowne. Wpływy z biletów pokrywają zaledwie 1/3 tych kosztów. Im więcej będzie więc pasażerów w autobusach i tramwajach, tym mniej będzie trzeba dopłacać z niezbyt przecież bogatego budżetu miasta. Dlatego wszystko powinno być tak zorganizowane, by zachęcać do korzystania z tej komunikacji. Rozumiem także stres w pracy kierowcy miejskiego autobusu. Bo z jednej strony jest przecież konieczność ciągłego obserwowania intensywnego ruchu na drodze. A z drugiej, potrzebna prawie „dodatkowa para oczu" do monitorowania tego, co się dzieje wewnątrz pojazdu. Jednak stres, stresem a bez pasażerów komunikacji miejskiej przecież nie będzie. Musimy więc naprawdę starać się, by olsztynianie chcieli korzystać z przejazdów autobusami i tramwajami, by uważali, że wsiadając do pojazdu komunikacji miejskiej są pod dobrą opieką.
Na zakończenie oddaję głos samym przewoźnikom obsługującym linie autobusowe w Olsztynie. W przetargach wyłoniono ostatecznie dwie: stare, poczciwe MPK oraz Konsorcjum Firm „Meteor”. Rzecznik MPK Cezary Stankiewicz napisał w odpowiedzi na mój e-mail, że „kierowcy MPK Olsztyn - co wynika z rozmów z nimi - często rezygnują z części przysługującej im przerwy w pracy i wpuszczają pasażerów do pojazdu wcześniej niż wynika to rozkładu jazdy. Podstawowym kryterium są trudne warunki atmosferyczne - nasi kierowcy kierują się empatią”. W kwestii stylu jazdy pan rzecznik zapewnia, że jest on „wciąż doskonalony, tak, by pasażerowie czuli się komfortowo”. Miejmy zatem nadzieję, że te szkolenia przyniosą w końcu efekt i opisane powyżej przypadki przejdą do historii.
Tym bardziej, że rzecznik prasowy ZDZiT Michał Koronowski zapewnił, iż „wystosują do operatorów przypomnienie dot. obsługi pasażerów na przystankach krańcowych”, a także, że „Wszelkie uwagi dotyczące ww. zagadnienia należy kierować do ZDZiT w celu rozpatrzenia, z podaniem daty, godziny, miejsca zdarzenia oraz nr linii i kierunku jazdy”.
Za to Konsorcjum Firm Meteor Sp. z o.o. w ogóle mojego e-maila nie zauważyło, jeśli nie liczyć potwierdzenia odbioru tej przesyłki.
No i co z tego?
Łukasz Czarnecki-Pacyński
Komentarze (33)
Dodaj swój komentarz