Widzimy tu obrazek z tamtych czasów, bożonarodzeniową choinkę ozdabiającą chatę gbura czyli zamożnego gospodarza z Prus Wschodnich. Jak wyjaśnia pani Maria, choinka przywędrowała na te tereny z Cesarstwa Niemieckiego, trafiając najpierw do domów niemieckich w miastach i miasteczkach, by na koniec znaleźć się także pod strzechami. Stała się tu popularna po roku 1910: - W tamtych latach wpływy kultury niemieckiej były już bardzo wyraźne w całej prowincji, zwłaszcza na zachodzie i północy obecnie polskiej części tego kraju – w Prusach Górnych (nazywanych też Oberlandem, Powiślem, powiatem ostródzkim i Mazurami Zachodnimi), północno-zachodniej Warmii oraz w Prusach Dolnych (nazywanych też Natangią i czasem Barcją), czyli tam gdzie przeważał udział ludności pochodzenia germańskiego.
Choinka uważana jest - jako jedna z niewielu roślin, która trwa zielona przez całą zimę - za symbol życia i odniesienie do mitu rajskiego drzewa (podobnie jak i pozostałe gałązki i kwiaty przynoszone do domów z okazji innych świąt). Przybierało się ją małymi jabłkami nawiązującymi do opowieści biblijnej o drzewie poznania dobra i zła, którego owoc zerwała nieszczęsna Ewa, dzieląc się nim z Adamem. W kulturze ludowej było ono często łączone z drzewem życia. Iglaki stawiane w chałupach przystrajano naturalnymi ozdobami z orzechów, szyszek, pierników, papierowych i słomianych łańcuchów, z czasem w co bogatszych domach zakupionymi na jarmarku lub pobliskim miasteczku bombkami, cukierkowymi soplami i anielskimi włosami.
Pod choinkę kładzione były prezenty dla dziatwy, które przynosił Mikołaj, nazywanym w ostródzkim Pikolusem, a w działdowskim Nikolusem. Ubrany był o w kożuch i czapkę z futrem, przez ramię przewieszoną miał torbę lub dźwigał na plecach wór wypchany prezentami. Swym wyglądem przypominał dziada proszalnego, a niekiedy niedźwiedzia z grup przebierańców chodzących po kolędzie.
Prezenty różniły się, w zależności od stanu majątkowego rodziców. Czasem były to podpisane talerzyki, na których kładziono owoce (pomarańcze, jabłka), pierniki i bombony (cukierki). U bambrów (zamożniejszych chłopów) dzieci otrzymywały też zabawki - te tańsze, ludowe, kupowano na targach, te droższe, na miejską modłę, w sklepach. Były to rzeźbione koniki, ptaszki, żołnierzyki, lalki, kołyski, łóżeczka, wiatraczki, wozy itp.
Najważniejszy jednak był stół, przy którym zbierała się cała rodzina i wspólnie ucztowała. Czasem zasiadano już w Wigilię, jednak u protestanckich ewangelików nie zawsze była ona obchodzona, zwłaszcza w przeszłości. W niektórych domach spożywano w tym dniu wprawdzie bardziej uroczystą, jednak niepostną, kolację. – Składała się ona z pasztetu od świniaka oraz salcesonu, przechowywanych na tę okazję w popularnych już wtedy słojach Wecka. Zagryzano je swojskim chlebem – opowiada pani Maria Kulczyk. – Na deser serwowano makowiec bez lukru - bo cukier był drogi, babkę, oraz drożdżak z marmoladą lub śliwkami kładzionymi w paski.
Punktem kulminacyjnym świąt był obiad w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Podawano wtedy: – pieczoną gęś, kiełbasę gęsią, mięso, ciasto, słodycze. Do tego chleb razowy, wypiekany w specjalnie cienkich formach, smarowany po wierzchu. Na talerzyki każdemu sypali kuchy i bombony. Wtedy na stole pojawiała się czernina oraz gęś, ewentualnie kaczka, czasem też alkohol. W domach rozbrzmiewały także kolędy.
Aranżacja stołu świątecznego w olsztyneckim muzeum
Komentarze (20)
Dodaj swój komentarz