Data dodania: 2005-09-10 00:00
Jak zginął przyrodnik
Dlaczego nie żyje Stanisław Kit, ornitolog i społeczny strażnik przyrodniczego raju w Sątopach Samulewie? Przyrodnicy nie wierzą, że się utopił, bo wiedzą, że od lat prowadził wojnę z kłusownikami.
Stanisław Kit miał notes, w którym niemal codziennie drobnym pismem notował, jakie ptaki widział na rozlewisku w Sątopach. 21 sierpnia po raz ostatni zapisał, że zobaczył żurawie, orła bielika, kormorany i czarną rybitwę.
Parę dni później wyszedł rano z domu. Gdy nie wrócił wieczorem, jego żona, Teresa myślała, że obserwuje ptaki zlatujące na noc do gniazd. Rano zaczęła go szukać. Zgłosiła zaginięcie na policji, ale to ona wraz z kuzynem znalazła po tygodniu jego ciało na rozlewisku. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci było utonięcie, a na ciele nie było żadnych obrażeń, które wskazywałyby, że mógł zostać zabity.
Andrzej Ołdakowski, prokurator rejonowy w Biskupcu, nie chciał rozmawiać ze mną o szczegółach śledztwa. - Bierzemy pod uwagę każdą wersję. Ale na razie wygląda na to, że Stanisław Kit się po prostu utopił - mówi tylko.
Nie wierzą w to przyrodnicy, którzy od lat pracowali ze strażnikiem: Maria Mellin, wojewódzki konserwator przyrody, Krzysztof Molewski i Iwona Ibron z Północnopodlaskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, dr hab. Jacek Kozłowski, prodziekan Wydziału Ochrony Środowiska i Rybactwa na UWM. Wątpliwości ma też Wiesław Niemyjski, komendant warmińsko-mazurskiej straży rybackiej.
Kłusowniczy raj
Sątopy leżą 50 kilometrów od Olsztyna. Kiedyś był tu PGR, dziś na 400 hektarach łąk i w trzcinach otaczających wielkie rozlewisko mają gniazda tysiące ptaków wodno-błotnych. - Nie ma drugiego takiego miejsca - mówi Marian Szymkiewicz, dyrektor Muzeum Przyrody. - A najlepiej znał je Stanisław Kit. Był zawsze na miejscu, czujny i na bieżąco rozeznany. Wiedział wszystko...
Mieszkał w popegeerowskim osiedlu, niedaleko rozlewiska, w którym jest gęsto od ryb: szczupaków, karasi, linów, leszczy... - Dlatego ciągną tam kłusownicy z całego województwa - mówi Wiesław Niemyjski, komendant warmińsko-mazurskiej straży rybackiej. - Odławiają na masową skalę, są niebezpieczni. Zawsze, jak tam jedziemy, przytrafia się nam coś złego. Kiedyś na drodze wysypali tyle gwoździ, że przebiły wszystkie opony.
W ubiegłym roku do Kita przyszło dwóch znanych mu kłusowników z Bartoszyc. Przy żonie zagrozili, że "ukręcą mu łeb". Mimo to z uporem maniaka co dzień wycinał kłusownicze sieci, w które zaplątywały się ptaki (mewa śmieszka, która zginęła w sieciach, do dziś leży w zamrażarce Kitów, będzie eksponatem w olsztyńskim muzeum). - Nie lubili go też ludzie stąd, którzy z biedy łowią w rozlewisku - mówi Teresa Kit.
Tydzień przed śmiercią opowiadał Marii Mellin, wojewódzkiej konserwator przyrody, że kłusownicy mu grozili. - Daj im spokój, bo cię jeszcze zabiją - powiedziała mu.
Mokra bluza za szafą
Stanisław Kit lubił alkohol i wiadomo, że tuż przed śmiercią spotkał się z miejscowymi pijakami. Przyrodnicy sądzą, że kłusownicy postanowili to wykorzystać, by go utopić, a potem upozorować wypadek. - Doskonale znaliśmy Stasia i wiele rzeczy nam nie pasuje - mówi Iwona Ibron z Północnopodlaskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków.
Po pierwsze, nigdzie nie ma dmuchanego kajaka, którym strażnik opływał rozlewisko. - Ktoś może pomyśleć, że pijany wsiadł na kajak i utonął. Ale on nigdy nie pływał, gdy pił. Był świetnym nurkiem, miał respekt przed wodą i zasady. Nie łamał ich nigdy, nawet najbardziej pijany- opowiada Maria Mellin.
Po drugie, zwłoki znaleziono tylko w slipach, podkoszulku i gumowym stroju do brodzenia po wodzie. - Nigdy nie zakładał stroju na gołe ciało, zawsze pod spód wciągał drelich - mówi Teresa Kit.
Drelich żona znalazła pół kilometra od miejsca, gdzie leżało ciało, ciśnięty w budynku stacji pomp, która reguluje poziom wody w rozlewisku. Kit opiekował się nią społecznie i trzymał tam ubrania i notatki. Po jego śmierci śledczy spisali rzeczy, które znaleźli w stacji. - Ale ubrania nie wisiały na haczykach, jak zawsze, tylko były poskładane na pół, a on nigdy tak ich nie kładł - mówi żona.
Nikt ze śledczych nie zajrzał za szafę. Tam, po wyjeździe policji, żona znalazła wciśniętą bluzę. Ciągle była mokra. - Dlaczego Staś miałby wciskać zmoczone ubranie za szafę - dziwią się przyrodnicy. Żona po rozmowie ze mną powiedziała o bluzie policjantom.
Policja nie oglądała też prywatnego notesu Kita. Ja znalazłam w nim numer rejestracyjny auta z powiatu bartoszyckiego (żona Kita nie wie, co to za rejestracja).
Próbowałam wypytać o strażnika ludzi we wsi. Wszyscy mówili, że zabili go kłusownicy, ale nikt nie chciał rozmawiać ze mną dłużej. Poszłam więc na rozlewisko - jedną z dróg, które ludzie nazywają "ścieżki kłusowniczki". Na pustkowiu spotkałam mężczyznę z rowerem. Na pytanie o Kita odparł tylko: - Za dużo pytań pani zadaje - i natychmiast odjechał.
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz