Koncepcja artykułu „„Zimowy paradoks” komunikacji autobusowej w Olsztynie" została oparta na przewrotnym założeniu, że oto teraz, kiedy na drodze panują warunki zimowe, pasażerowie czują się – paradoksalnie – bardziej bezpiecznie. Kierowcy nie mają bowiem możliwości realizowania swojego zamiłowania do „kawalerskiej jazdy". Chociaż to nie zmienia faktu, że na przystankach końcowych nadal skutecznie bronią „swojego" autobusu przed pasażerami i zamiast od razu wpuścić ludzi do środka, każą im czekać na dworze do chwili odjazdu. Człowiek chciałby poczuć, że mieszka już w Europie, gdzie szanuje się obywatela płacącego podatki, ale cóż...
Więcej informacji znajdą Państwo w tekście „Zimowy paradoks” komunikacji autobusowej w Olsztynie, a poniżej przytaczamy fragmenty korespondencji e-mailowej w tej sprawie z „byłym kierowcą autobusu". Nie zdecydował się on przy tym na ujawnienie swojego nazwiska, ponieważ – jak stwierdził - „nóż widelec wrócę spowrotem do kierowania autobusami miejskimi, w dobie dzisiejszego kryzysu gospodarczego wszystko się może zmienić i nie chce mieć już na starcie nieprzyjemności u przyszłego pracodawcy". A teraz oddajmy głos naszemu czytelnikowi, który zapewnia, że „nie do końca tak to wygląda, jak widzą to ludzie, że kierowca jest panem i władcą w swoim autobusie".
Kierowca wstaje codziennie o 4 rano, a bywa, że i o 2, bo o 3 trzeba już być na bazie. Pierwszy kurs np. 121 startuje już o 3 z przystanku Jarocka. Często, gęsto bywa tak, że jeździmy po 12 godzin dziennie, będąc na działalności gospodarczej. Wozimy wtedy multum ludzi. Jeden jest zły, bo wkurzył go jego pracodawca. Inny nie zdążył kupić biletu i teraz kontrola wypisuje mu mandat za jazdę na gapę. A trudno też nie zahamować gwałtownie, kiedy ktoś nagle wyskoczy ci przed maskę – na przykład przechodzień z telefonem przy uchu wchodzi nagle na przejście dla pieszych, nie patrząc w ogóle, czy przypadkiem jakiś pojazd akurat nie nadjeżdża. I słyszę wtedy od pasażerów niecenzuralne okrzyki „uju, kto dał ci prawo jazdy”. Poza tym nowoczesne autobusy „Solaris” mają urządzenie o nazwie retarder (czyli opóźniacz), które pozwala na zwalnianie bez szarpnięć. „Były kierowca” przyznaje jednak, że „jest dużo kierowców, którzy nie potrafią jeździć” i wtedy nawet ów retarder nie pomoże.
A czemu jedni wpuszczają pasażerów na końcowym przystanku, a drudzy nie? Ano dlatego, że ci pierwsi nie chcą się kłócić z pasażerami, więc wpuszczają ich dla świętego spokoju. A ci drudzy, kiedy muszą przedmuchać filtr cząstek stałych dpf i stać na włączonym silniku przez 10 minut, obawiają się pożaru. Powstają wtedy bowiem wysokie temperatury, które w nagłym wypadku mogą zamienić się w pożar. I wtedy ani ZDZiT, ani pracodawca (kierowców zatrudniają firmy wynajęte przez ZDZiT w drodze przetargu) nie bierze za nich odpowiedzialności. I dlatego kierowcy „dmuchają na zimne”, kiedy przepis Regulaminu Przewozów o konieczności podjechania od razu na przystanek końcowy i wpuszczeniu pasażerów oczekujących na przejazd nie uwzględnia konieczności wypalania dpf. A w przypadku zagrożenia życia, czy zdrowia pasażerów odpowiadać za to będzie kierowca.
Jak pisze nasz korespondent, są oni także karani finansowo za odstępstwa od rozkładu jazdy oraz za rozmawianie z pasażerami. Choćby za udzielenie informacji, gdzie dana osoba ma wysiąść.
A czemu ci kierowcy tak szybko i chaotycznie jeżdżą? Ano dlatego, że „od wspomnianych 12h pracy przydała by się jakaś przerwa? Nie zajedziesz punktualnie na pętle twoja przerwa z 15min zamienia się w 4 jeszcze w tym czasie przyjdzie ktoś do ciebie zapytać czy masz bilet na sprzedaż bo przecież tu jest tylko na kartę a ktoś ma gotówkę i znów zaczyna się kłótnia z pasażerem bo Ty masz obowiązek mieć bilet i przy okazji być jasnowidzem, ze ktoś nie ma karty. Trochę lepiej sytuacja wygląda gdy czas przerwy wypada ci na pół godzinny postój, wtedy jest ok. Lecz według większości rozkładów, przerwy takie są zazwyczaj w niedzielę Zapytacie dlaczego jak tak nam źle to się nie zwolnimy? Ano dlatego że niektórzy po prostu lubią jeździć itd”.
Tyle nasz czytelnik. A nam pozostaje oczekiwać, aż któraś z instytucji decydujących o transporcie publicznym w Olsztynie – w tym Rada Miasta – zechce zająć się tym tematem. Choć i bez tego wydaje się, że wspomniany artykuł odniósł jednak pewien pozytywny skutek. Oto bowiem kierowca autobusu stojącego na przystanku nie zamyka już drzwi przed nosem pasażerów, którzy właśnie wysiedli z kolejnego i chcą się przesiąść. A na przystanku końcowym na ul. Reymonta można już wsiąść do autobusu dłuższą chwilę przed odjazdem i nie trzeba już oczekiwać na niego stojąc na mrozie. A jak jest, drodzy czytelnicy, na Waszym przystanku końcowym?
* * *
Spostrzeżenia byłego kierowcy autobusu miejskiego rzucają światło na realia pracy w olsztyńskim sektorze transportowym. Dla osób zainteresowanych odkrywaniem możliwości w tej dziedzinie praca kierowcy z podwójną załogą daje możliwość wniesienia wkładu w transport publiczny, jednocześnie radząc sobie z wyzwaniami opisanymi przez byłych pracowników.
Komentarze (33)
Dodaj swój komentarz