Przez pandemię koronawirusa znacznie ucierpiał przemysł odzieżowy. Boleśnie odczuła to również jedna z pracownic olsztyńskiej hurtowni. Okazuje się, że firma, w której pracuje, ma poważne kłopoty.
- Mamy o wiele mniej klientów, bo hurtownia jest zamknięta. Sprzedajemy tylko internetowo, co przynosi bardzo niewielkie zyski. Klienci nie chcą od nas kupować, bo sami nie potrzebują towaru. Mniejszy ruch spowodował, że na co dzień pracuje nas jedna dziesiąta wszystkich pracowników. Przychodzimy do hurtowni dwa lub trzy razy w tygodniu, a resztę czasu mamy wolne. Jak na razie pensje się nie obniżyły, bo dni wolne to nasz urlop wypoczynkowy – powiedziała pani Zuzanna.
I dodała:
- Producenci ubrań zaczęli szyć maseczki, więc u nas też się pojawiły. Ludzie wyjątkowo chętnie je kupują. Ale i tak nasza firma nie ma się zbyt dobrze. Nie wiem, czy przetrwamy tę epidemię. Boję się o posadę. Słyszałam, że szykują się zwolnienia...
Jednak jak się okazuje, nie dla wszystkich koronawirus oznacza gorsze czasy. Właścicielka niewielkiego warzywniaka przy ulicy Warszawskiej w Olsztynie liczy zyski.
- Sprzedaż wzrosła u nas 3-krotnie! Ludzie nie chcą chodzić do marketów, więc kupują u nas. Ceny praktycznie się nie różnią. Przed świętami mieliśmy największy ruch w historii. Jednego dnia było u nas 370 klientów. Na życzenie kupujących powiększyliśmy też asortyment o wędliny i inne produkty, oprócz owoców i warzyw. Roboty jest o wiele więcej, ale to dobrze. Czasami kolejki potrafią sięgać paręnaście metrów – opowiedziała nam Ewelina Fokczyńska, właścicielka warzywniaka.
Jak dodała, koronawirus bardzo pomógł jej w rozkręceniu działalności. Teraz, cieszy się z takiego obrotu spraw, jednak obawia się o przyszłość.
- Ciekawe jak będzie, gdy zdejmą te wszystkie obostrzenia. Być może ludzie znów wrócą do marketów, a u nas ruch spadnie...
A jak sytuacja wygląda w branży, będącej jedną z walczących na pierwszym froncie? Czy atmosfera w szpitalach jest napięta?
- Moim zdaniem jest zaskakująco dobrze. Jak na razie mamy wszystkie niezbędne środki ochrony i zabezpieczenia. Nie wiem dokładnie jak sytuacja wygląda na oddziałach, które są bardziej narażone na zarażenie koronawirusem, ale u nas jest w miarę spokojnie. Mój oddział jest typowo zabiegowy, więc ludzie przychodzą i szybko wychodzą. Na początku była lekka panika, bo ten wirus był czymś nowym, ale teraz już jest normalnie – skomentowała pielęgniarka, pracująca w jednym z olsztyńskich szpitali.
I dodała:
- Jedyną zmianą jest to, że przyjmujemy mniej pacjentów. Kiedyś codziennie było po 5/6 nowych osób, dziś są to 2/3. Wynika to z faktu, że przyjmujemy tylko pacjentów w „ostrych stanach”. Lekarz po konsultacji i wywiadzie telefonicznym decyduje, czy daną osobę hospitalizujemy, czy nie ma takiej potrzeby. Przez to że jest mniej pacjentów, pracujemy tak na 50-60 proc. Jest nas też mniej na oddziale, żeby zminimalizować ryzyko zarażenia wśród personelu.
Pielęgniarka przyznała, że być może koronawirus będzie czynnikiem, który zwróci uwagę na warunki pielęgniarek i medyków w Polsce:
- Widzę, że powoli wszystko zaczyna się zmieniać. W końcu ktoś zwrócił na nas uwagę, zatem jest światełko w tunelu. Wiadomo jednak, że na nikłym płomyczku może się skończyć. Dbają, abyśmy nie były przemęczone. Czasem jednak chodzimy pomagać na inne oddziały. Oprócz tego możemy odmówić sprawowania służby, ale jak do tej pory żadna z moich koleżanek tego nie zrobiła. Dodatkowo testy na koronawirusa, z oczywistych względów, mamy za darmo.
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz