To była pijacka impreza i skończyła się naprawdę źle. Kiedy ocknęli się rano i odkryli, że gospodarz, któremu spuścili w nocy porządny łomot, już nie żyje, wiedzieli, że teraz żartów już nie będzie. Potem była oczywiście policja, prokuratura, tymczasowy areszt i próby zwalania winy jeden na drugiego. W dalszej kolejności rozprawa sądowa, wyrok, a potem apelacja. Ostatecznie wyszedł pan Krzysztof Tyszka na wolność na chwilę - o czym dalej - po 10 latach spędzonych w kryminale.
– Zbłądziłem strasznie w młodości i trzeba to było potem odpokutować - opowiada, pijąc herbatę w redakcji.
W więzieniu są do dyspozycji cele dwuosobowe, czteroosobowe oraz szesnastoosobowe. W tych ostatnich - relacjonuje pan Krzysztof - przebywało nawet 21 osób. Wprawdzie więzienny psycholog zalecił mu przebywanie w „małej celi” - czyli dwuosobowej, jednak, jak opowiada Krzysztof Tyszka, służba więzienna pakowała go „po złości” do cel większych, zupełnie się zaleceniami psychologa nie przejmując. – Odmowa wejścia pod celę była karana wnioskiem o pozbawienie paczki żywnościowej lub „łomotem” od grupy szturmowej GISW - czyli Grupy Interwencyjnej Służby Więziennej.
W celi jest ciasno i nie ma gdzie się podziać. Jak przypomina nasz rozmówca, już w roku 2004 Rzecznik Praw Obywatelskich podjął interwencję w kierunku zmniejszenia liczebności cel w zakładach karnych. W tak zatłoczonych grozi bowiem i skazanym, i pilnującym ich funkcjonariuszom niebezpieczeństwo ze strony niezrównoważonych/załamanych psychicznie więźniów .
16 osób przebywających w jednej celi miało do dyspozycji jeden zlew i jeden kibelek. I do tego jeszcze okna zasłonięte tzw. blindami, uniemożliwiającymi przepływ świeżego powietrza oraz dostęp do naturalnego światła. Przez to było tam duszno i ciepło, co w warunkach przeludnienia było naprawdę trudne do zniesienia. – Do tego jeszcze światło jarzeniowe oraz łażące po nas karaluchy. Wygrałem w sądzie odszkodowanie z tego tytułu, ale myśli pan, że je kiedykolwiek zobaczyłem? – wspomina Krzysztof Tyszka.
Człowiek wyciągnąłby się z ulgą na łóżku. – Nikt tego jednak nie robi, bo przecież zaraz wpadną klawisze i będzie łomot. Nie jesteś tu w końcu na wczasach. Potem spędzisz 14 dni w izolatce i kiedy już z niej wyjdziesz, to ślady pobicia ulegną zatarciu. A jak złożysz skargę, to „wychowawca” podrze ją przy tobie, zawoła „ogry” i skończysz z głową w kiblu – kontynuuje swoją opowieść gość naszej redakcji. – Tylko słabi muszą wciąż używać siły wobec bezbronnych – podsumowuje gorzko.
Jak opowiada, kiedyś więźniowe nazywali tę placówkę „Alcatraz”, teraz mówi się o niej „Guantanamo”. – Może dlatego, że jak już się tam znajdziesz, to naprawdę masz przerąbane. Kiedyś, co wiem z opowiadań „weteranów”, najlepszym środkiem wychowawczym było parę ciosów pałką od klawisza. Teraz metody są bardziej subtelne. Kiedy założą ci na głowę torebkę foliową, a nie zdążysz na czas wciągnąć ustami tej folii, żeby zrobić w niej otwór do oddychania, to się zwyczajnie udusisz. A tak zwany „koordynator” pozwala na to. Dyrektor Zakładu Karnego doskonale o tym wie i nic z tym nie robi.
W barczewskim zakładzie karnym pracował Tyszka w tamtejszym szpitalu jako sanitariusz. – I bardzo się starałem, żeby potem wyjść wcześniej z pudła za dobre sprawowanie. Ale sędziemu penitencjarnemu nie przeszkadzało to odmawiać za każdym razem, kiedy mój zakład karny zwracał się o to do sądu. A dlaczego odmawiał? – Bo tak – ironizuje pan Krzysztof – 23 razy ubiegałem się o przedterminowe, warunkowe zwolnienie. Za każdym razem trzeba jednak było wracać pod celę. A tam czekała już żmudna więzienna codzienność.
– W latach 80’ klawisze bili w pudle na śmierć – nie było nigdzie kamer i mogli sobie na to pozwolić bez ograniczeń – kontynuuje Tyszka swoją opowieść. – Teraz jedni nadal biją w miejscach, gdzie kamery tego nie zarejestrują, a drudzy znęcają się psychicznie. Kiedy napisałem list do Rzecznika Praw Obywatelskich i wysłałem go „drogą służbową” czyli przez ręce tak zwanego „wychowawcy”, wezwał mnie on natychmiast do siebie. A tam czekał już na mnie szef GISW, czyli Grupy Interwencyjnej Służby Więziennej i na dzień dobry dostałem z otwartej w pysk. A potem krótka oferta: „Zabierasz to albo idziesz na „dźwięki””.
Komora zwana w więziennym slangu „dźwięki” to taka zwana cela zabezpieczająca - niewielki pokój, w którym więzień leży bez ruchu, zapięty w pasy unieruchamiające. – Jak im się spodoba, to ci jeszcze wsuną mydełko pod plecy – uzupełnia pan Krzysztof. – Ból jest wtedy tak straszny, że przeklinasz dzień, w kórym się urodziłeś. Nie mając wyboru, wycofał wtedy skargę do RPO. Ale i tak w jego papierach znalazła się fatalna dla więźnia kwalifikacja: „roszczeniowy”. – Ja cię już tak zakwalifikują, to masz naprawdę przerąbane – opowiada były penitencjariusz Zakładu Karnego – nie wezmą cię do pracy, nie dadzą nawet zadzwonić. Sam tego chciałeś, kiedy śmiesz upominać się o swoje prawa.
Wróćmy jeszcze do tematu wspomnianego wyżej zwolnienia warunkowego. Zakład Karny kilkakrotnie występował o nie dla pana Krzysztofa, doceniając jego starania, zwane w języku prawniczym „dobrym sprawowaniem”. Odpokutował już przecież straszny błąd swojej młodości i bardzo chciał ułożyć sobie na powrót życie. Tym bardziej, że poznał w więzieniu kobietę „z wolności”, zainteresowaną nim jako życiowym partnerem. Mieli zamieszkać razem. Jednym z warunków uzyskania zwolnienia warunkowego jest załatwienie pracy, żeby po wyjściu z więzienia miał człowiek od razu co ze sobą zrobić. Tak więc po 9 latach za kratkami miał pan Krzysztof szansę na rozpoczęcie normalnego życia. Kobieta na niego czekała, znalazł się i pracodawca zainteresowany nowym pracownikiem. I tylko brakowało decyzji Sądu Penitencjarnego. Za zwolnieniem warunkowym przemawiała też dobra opinia o więźniu, który „pracuje, nie jest uzależniony i wykazuje wspomniane wyżej „dobre sprawowanie””. Cóż jednak z tego, skoro mijały miesiące, a decyzji Sądu Penitencjarnego wciąż nie było. A kiedy nareszcie nadeszła, to już: – I kobieta przestała na mnie czekać, i nowy pracodawca znalazł kogoś innego na moje miejsce – wspomina pan Krzysztof.
Cóż było robić. Tak, czy siak, trzeba było odnaleźć się na odzyskanej po latach wolności. Co nie było wcale łatwe. – Kiedy szedłem do więzienia, ulicami jeździły samochody marki Polonez. Kiedy wyszedłem, o Polonezach nikt już nie pamiętał – opowiada były więzień. – A co dopiero myśleć tu o telefonie komórkowym. Natomiast prawdziwym problemem było to, że przeciążona pracą pani kurator sądowy nie miała za bardzo czasu dla nowego podopiecznego i zaczęło być naprawdę trudno. – Jaka resocjalizacja? Chwilami myślałem, że lepiej będzie już chyba wrócić do pudła, bo tam przynajmniej wiem jak żyć – opowiada były więzień. – I chyba domyślam się, dlaczego Sąd Penitecjarny z taką trudnością udziela zwolnień warunkowych. Kiedy kolejny były więzień pojawia się na wolności, to przecież wynika z tego dodatkowa praca dla pani kurator. A kiedy ma ona już na głowie kilkudziesięciu podopiecznych, to jak dokładać jej nowych? I dlatego usłyszałem od niej, że nie obchodzi jej, że nie znam Olsztyna i że nie mam gdzie spać. Wysłała mnie w tym celu do schroniska. A cała rozmowa z nią trwała może z 15 minut. Był akurat dzień Wigilii, 24 grudnia 2004 roku, a ja pałętałem się głodny po mieście, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić. Na szczęście można przekimać na dworcu.
Przed wyjściem z więzienia spędził pan Krzysztof dużo czasu w bibliotece więziennej, wertując książki prawnicze. Zyskał nawet dzięki temu nową ksywkę „mecenas”. I dlatego może teraz doradzać kolegom walczącym o swoje prawa w zderzeniu z systemem penitencjarnym. Jak mówi: – Mamy najlepsze przepisy prawa na świecie. Tylko żeby były one jeszcze stosowane. Zacznijmy od nadzoru sądowego nad zakładami karnymi. Siedziałem w kilku z nich i nigdy żadnego sędziego przeprowadzającego tam wizytację nie widziałem. Widziałem za to pluskwy i karaluchy. Poza tym zgodnie z art. 417 § 1 k.c. osoba pozbawiona wolności powinna być traktowana w sposób humanitarny i z poszanowaniem przyrodzonej godności człowieka. To jedno z tzw. dóbr osobistych podlegających ochronie. Szkoda, że tylko teoretycznie.
– Zapytałem kiedyś wychowawcę, późniejszego dyrektora mojego ZK, na czym polega resocjalizacja - opowiada Krzysztof Tyszka. – „To ty nie wiesz?” - zapytał zdziwiony. Odparłem, że wiem. „To powiedz” – zażądał. Wyjaśniłem wtedy, że z mojego doświadczenia wynika, że to jest „coś, czego nie ma, a jest wymagane”. Usłyszałem wtedy: „to wyp.... pod celę”. I to jest właśnie ta resocjalizacja – podsumowuje gorzko pan Krzysztof. Jak dodaje: – Lata spędzone w pudle to najpierw potworna tęsknota za rodziną. A potem, kiedy rodziny już nie ma, bo się ciebie wyrzekła, zostaje tylko straszny żal. Nie masz już do czego wracać.
A kiedy nie miał już do czego wracać, to poszukał jakichś ludzi do towarzystwa. Niestety, jak opowiada, jedynie dawni koleżkowie z więzienia mieli ochotę na towarzystwo „faceta z pudła”. A ponieważ nie porzucili oni kryminalnego fachu to, chcąc nie chcąc, pomimo, że nie brał udziału w kolejnym przestępstwie, załapał się do towarzystwa „po koleżeńsku”. I trzeba było odsiedzieć jeszcze „szóstkę”. A ponieważ odwieszono także poprzedni warunek, wyszła z tego nawet „siódemka”.
I cóż tu jeszcze dodać w tej kwestii? Krzysztof Tyszka zarzeka się, że ta wielka życiowa lekcja nie poszła na marne i nie zamierza już nigdy więcej wracać za kraty. Trzymajmy mocno kciuki, żeby mu się to na pewno udało.
Niech podsumowaniem prezentowanej tu państwu opowieści będzie wyrok Sądu Okręgowego w Łomży z dnia 17 sierpnia 2018 r. (I C 785/17) w którym czytamy:
Niewątpliwie do obowiązków Państwa należy zapewnienie godziwych warunków odbywania kary pozbawienia wolności. Wymóg ten wynika z art. 30, 40, 41 ust. 4 i 47 Konstytucji RP, jak również art. 10 ust. 1 ratyfikowanego przez Rzeczpospolitą Polską Międzynarodowego Paktu Praw Osobistych i Publicznych z dnia 19 grudnia 1966 r. (Dz. U. z 1977 r. Nr 38, poz. 167 i 169), a także art. 3 i 8 ust. 1 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności z dnia 4 grudnia 1950 r., ratyfikowanej w 1993 r. (Dz. U. z 1993 r. Nr 61, poz. 284 z późn. zm.). Każda osoba pozbawiona wolności winna bowiem być traktowana w sposób humanitarny, z poszanowaniem przyrodzonej godności człowieka. Karanie nie może łączyć się z torturami ani traktowaniem nieludzkim lub poniżającym. Nakaz poszanowania życia prywatnego w odniesieniu do osadzonych w zakładach karnych oznacza konieczność zapewnienia takich warunków bytowych i sanitarnych, aby godność ludzka i prawo do intymności nie doznawało istotnego uszczerbku.
Komentarze (49)
Dodaj swój komentarz