Polityka prorodzinna istnieje tylko w przedwyborczych obietnicach, potem zostaje zakopana pod stertą reform, które mając ułatwić jedynie pogrążają finansowo rodziców przedszkolaków, czy dzieci w wieku szkolnym.
Zbliżają się wybory więc minister Hall wycofuje się z posyłania 6-latków do szkoły, a rząd grozi palcem samorządom, które starają się załatać dziury budżetowe ustalając kosmiczne stawki za ponadprogramowe godziny pobytu dziecka w przedszkolu. Samorządy korzystają jedynie z cudownego narzędzia jakie dostarczył im rząd ustalając nowe zasady opłat za przedszkola publiczne. Pożywkę z prorodzinnych niewypałów PO, ma opozycja, która stara się ugrać coś na drogich przedszkolach publicznych, czy biednych 5-latkach, które miałyby od przyszłego roku iść do szkoły.
To zamieszanie to oczywiście tylko przedwyborcze zainteresowanie sprawami, które budzą największe wzburzenie społeczne. Kiedy tylko skończy się kampania znowu nikogo nie będzie obchodzić fakt, że planowanie rodziny, dziecka to w Polsce niemal science fiction. Już na samym początku kobieta staje przed poważnym problemem jakim jest ogromna kolejka do lekarza ginekologa i wysokie ceny za badania, które jeśli chcemy zrobić szybko, musimy zrobić prywatnie – a więc odpłatnie. Potem jest już tylko gorzej – majątek na najpotrzebniejsze rzeczy dla noworodka, wysokie opłaty za żłobek, potem przedszkole i koszmar wrześniowych wyprawek. Nie wspominając już o tym, że często praktyka prawa pracy nijak się ma do teorii, a kobiety po urlopie macierzyńskim i wychowawczym są zwalniane ze swoich wcześniejszych stanowisk, a tak ostatnio promowany ''start na rynku pracy dla młodych mam'' to taka sama bujda jak nasza, polska polityka prorodzinna.
Komentarze (9)
Dodaj swój komentarz