Data dodania: 2008-07-09 09:13
Stypendia dla naukowców?
Czy nowy sposób dzielenia stypendiów naukowych dla pracowników olsztyńskiego uniwersytetu rzeczywiście premiuje najlepszych naukowców?
Od początku istnienia Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego powtarzały się głosy, że uczelnia rozwijała się materialnie - nowe budynki, inwestycje, remonty - zostawiając rozwój naukowy kadry na drugim planie. Przez to cierpiała opinia o poziomie uczelni.
Sposobem na motywowanie pracowników naukowo-dydaktycznych do większego wysiłku intelektualnego miał stać się system stypendiów, który senat uczelni przyjął w maju. Pracownicy z tytułem profesora i stopniem doktora akademickiego mogą liczyć nawet na 1,2 tys. zł na rękę, pozostali nauczyciele akademiccy - 700 zł.
Władze uniwersytetu chciały, by pieniądze dostali przede wszystkim ci, którzy publikują swoje prace w najbardziej prestiżowych czasopismach naukowych, na przykład w tych, które znajdują się na tzw. liście filadelfijskiej. Jest na niej około 7 tys. tytułów.
Za każdą publikację i osiągnięcie naukowiec zbierać ma punkty. Za artykuły w pismach z listy filadelfijskiej może dostać od 10 do 24 pkt, punkty są za monografie, habilitacje, doktoraty czy opracowanie patentów. - Humanista za autorską książkę może dostać aż 20 pkt, zaś za publikacje w podrzędnych pismach pięć lub dwa pkt - tłumaczy jeden z dziekanów.
Już w maju dziekani dostali zasady przyznawania stypendiów dla swoich pracowników. Mogli je otrzymać tylko najlepsi - 15 proc. z każdego wydziału. Pieniądze mają dostawać przez sześć miesięcy, pierwsza wypłata jest planowana na sierpień. Liczba punktów zdobytych przez naukowców w ciągu roku miała też decydować o tym, ile dostanie pieniędzy na dalsze badania.
Pierwsze listy z nazwiskami najlepszych pracowników na poszczególnych wydziałach były gotowe już w czerwcu. I od razu pojawiły się opinie, że nowy system wcale nie promuje najlepszych. - Na przykład na jednym ze znanych mi wydziałów stypendia ma dostać 20 osób. To dużo, i należałoby się z tego cieszyć. Jednak okazało się, że gdyby wziąć pod uwagę tylko publikacje w najbardziej prestiżowych czasopismach i książkach okazałoby się, że stypendia dostałoby zaledwie dziewięciu, a nie 20 profesorów z wydziału. Szczególnym trafem, wśród feralnej jedenastki, która nie dostałaby dodatkowych pieniędzy, są członkowie kolegium dziekańskiego z tego wydziału i kierownicy katedr. A to oznacza, że gdyby zastosować bardziej rygorystyczne kryteria przydziału, pieniędzy nie dostałyby najważniejsze osoby na wydziale.
Jak to się więc stało, że naukowcy ci uzbierali wystarczającą liczbę punktów? Bo publikowali dużo, pracowali też przy doktoratach, pisali podręczniki oraz artykuły, ale w mniej prestiżowych czasopismach.
- Każdy wydział miał swój odrębny system przeliczania osiągnięć i publikacji na punkty - mówi Józef Górniewicz, rektor elekt UWM. - Budzi to we mnie pewne wątpliwości. Znam przypadki, że na niektórych wydziałach na liście znalazły się osoby, które zdobyły aż 140 pkt. Wydaje się to niemal niemożliwe. Niestety, jest jednak w polskich uczelniach taki zwyczaj, że dziekani czy kierownicy katedr dopisują się do publikacji swoich podwładnych. W ten sposób pomnażają swoje punkty, choć mają niewielki, a czasem nawet żaden udział w powstaniu tych artykułów. Te opinie to sygnał, że w przyszłości trzeba będzie pomyśleć nad bardziej obiektywnymi zasadami przyznawania stypendiów naukowych. Jednak na pewno ich nie wycofamy. Sam pomysł stypendiów to znakomity sposób na promocję rozwoju nauki.
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz