W rezultacie tragicznego zamachu na głównym deptaku stolicy Katalonii La Rambla (odpowiedzialność zań wziął na siebie Daesh/ISIS) i (na szczęście nieudanej) późniejszej próby zamachu w niewielkim kurorcie Cambrils, położonym na południe od Barcelony, zginęło 14 osób, a ponad 130 zostało rannych. Nieuchronnie otwiera to kolejny rozdział w dyskusji o walce z terroryzmem oraz wyzwaniach związanych z napływem migrantów i uchodźców, a także o procesach i granicach integracji społeczeństw muzułmańskich w Europie.
Jednak dla mnie istotne są również pewne porównania z innym zamachem terrorystycznym, do którego doszło 11 marca 2004 r. na dworcu kolejowym Atocha w centrum Madrytu. Wówczas śmierć poniosło aż 191 osób, w tym czwórka Polaków. Był to nie tylko największy zamach w Hiszpanii, ale też w ogóle (o czym się raczej zapomina) najbardziej krwawy na naszym kontynencie. Polacy jechali do stolicy pociągiem z Alcala de Henares, ok. 200-tysięcznego miasta (nota bene urodził się tam Miguel de Cervantes, autor Don Kiszota), będącego wtedy głównym skupiskiem naszych rodaków na całym Półwyspie Iberyjskim.
Wydarzenia z tym związane przed 13 laty pokazują też rolę PRZYPADKU w polityce i NIEPRZEWIDYWALNOŚĆ wielu wydarzeń. I tu pozwolę sobie na wątek osobisty. W lutym 2004 r. poleciałem w imieniu SLD do Madrytu na posiedzenie Rady Międzynarodówki Socjalistycznej. Ta struktura, obejmująca lewicowe, socjaldemokratyczne ugrupowania z całego świata (podobnie zresztą czynią chadecy, liberałowie, konserwatyści, Zieloni itd.), przed szczególnie ważnymi wyborami w znaczących krajach organizuje spotkania, mające pokazać poparcie dla swojej członkowskiej „bratniej partii”. W Hiszpanii wybory parlamentarne zapowiedziano wówczas na 14 marca tego roku.
Na pożegnalnej kolacji mówię do lidera opozycyjnych wówczas socjalistów (Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza, PSOE) Jose Luisa Zapatero (a propos - jego nazwisko znaczy „szewc”), wiedząc, iż nigdy dotąd nie był w Polsce: „Jose przyjedź do Warszawy i Krakowa po wyborach, może już jako premier”. A on na to - „Tadeo, raczej nie mamy szans, w sondażach jesteśmy 10-15% za (rządzącą - wtedy i obecnie) Partią Ludową (PP, konserwatywno-chadecka). Premierem pozostanie Aznar”. Choć socjaliści deklarowali, iż w razie wygranej (i tak się później stało) wycofają z Iraku wojska hiszpańskie) nie wystarczało to do sukcesu.
Zamach na stacji Atocha miał miejsce na 3 dni przed wyborami. Jose Maria Aznar, który silnie zwalczał separatyzm baskijski, obarczył odpowiedzialnością za ten okrutny akt ugrupowanie ETA. („Kraj Basków i Wolność”). Bardzo szybko wyszło na jaw, iż jednak zorganizowała go islamska Al-Kaida (o korzeniach marokańskich); wkrótce potem się zresztą oficjalnie do tego przyznała. Politycznie nagle wszystko się zmieniło. Socjaliści zwyciężyli, Zapatero stanął na czele rządu i kierował nim przez 7 lat; w tym czasie odwiedzał też kilkakrotnie Polskę.
Obecnie znaczących wstrząsów politycznych nad Tagiem i Ebro nie należy oczekiwać, choć niedługo odbędzie się w Katalonii referendum ws. niepodległości tej najbogatszej i najlepiej rozwiniętej spośród 17 hiszpańskich autonomii (ze względu na obowiązującą konstytucję ten plan nie ma jednak dużych szans na realizację). Mariano Rajoy, szef Partii Ludowej, będzie nadal premierem, mimo iż jego formacja nie dysponuje większością w Kortezach. A dla mnie jednym z najbardziej smutnych momentów działalności politycznej było to, gdy nocą w wojskowej części lotniska Okęcie - z ramienia rządu - towarzyszyłem członkom rodzin czwórki Polaków, ofiar tragicznego zamachu w Madrycie, odbierających trumny swoich bliskich.
Tadeusz Iwiński
Komentarze (1)
Dodaj swój komentarz