Dwanaście złotych za trzaśnięcie drzwiami, po siedem, osiem złotych za kilometr. Tyle liczą sobie co niektórzy olsztyńscy taksówkarze. Dotyczy to zwłaszcza tych kierowców niezrzeszonych w korporacjach. Z ich usług korzystają najczęściej osoby, którym brakuje już czasu zadzwonić po transport, niezorientowani przyjezdni oraz wracający z imprez. Przy próbie jakiejkolwiek dyskusji z szoferem, czujący się oszukani są na z góry przegranej pozycji i narażają się na co najmniej niekulturalne potraktowanie. Byli pasażerowie tych swoistych "taksówek dla bogatych" nie kryją oburzenia.
- Akurat nie chciałam czekać na taxi, bo zazwyczaj zamawiam i za kurs wychodzi siedemnaście złotych. Z centrum na Wilczyńskiego zapłaciłam bagatela sześćdziesiąt cztery - napisała na forum pani Magda.
W Olsztynie nie ma ustalonych limitów cen tak więc kierowcy sami mogą je dowolnie kształtować. Nikt żadnych przepisów nie łamie.
Taksówkarzy jeżdżących bez wsparcia firm w obronę bierze część z kolegów po fachu.
- Taksówką woziłem do 2008 roku. Wtedy koszta utrzymania pojazdu wynosiły około trzech i pół tysiąca złotych. Indywidualni kierowcy nie wytrzymują konkurencji ze strony korporacji i nie zaoferują takich cen jak one. W jednej z nich jest dziewięćdziesiąt samochodów, tylko dwunastu pracownikom płacą ZUS. Reszta kierowców to albo renta, albo wcześniejsza emerytura, ewentualnie inna praca - wyjaśnia Pan Jan (dane do wiadomości autora).
Biorąc taxi z postoju najbezpieczniej będzie ustalić cenę za przejazd zanim ruszymy. Wszelkie skargi należy zgłaszać do Urzędu Miasta bo to ten urząd wydaje taksówkarzom dokumenty uprawniające do wykonywania zawodu.
Kamil Wierzbicki
Komentarze (3)
Dodaj swój komentarz