Bohater naszej rozmowy urodził się 26 października 1946 roku w Olsztynie. Sportową przygodę zaczynał od żeglarstwa i piłki nożnej, potem uprawiał koszykówkę i tenis stołowy. Członek OKS od 1959 do 1993 roku z 10-letnią przerwą. Do 1973 pracował w OKS , pełniąc m.in. funkcję sekretarza klubu. Przez 8 lat był wiceprezesem olsztyńskiego Startu. Były prezes okręgowych związków: kolarskiego, tenisa stołowego i koszykówki, przez trzy kadencje wiceprezes OZPN. Kierował Towarzystwem Gimnastyczno-Sportowym Olsztyn. Pierwsze dziennikarskie teksty sportowe publikował w 1963 r. w „Gazecie Olsztyńskiej”, wiążąc się z nią etatowo w 1971 roku. Od 1982 do 1993 roku kierował działem sportowym tego dziennika. Od 1993 do 1999 roku był organizatorem, szefem i reporterem dziennika „Pojezierze”. Znawca i popularyzator sportu na Warmii i Mazurach, autor licznych publikacji i wydawnictw książkowych poświęconych tej tematyce.
Jak zmieniał się sport na przestrzeni minionych lat?
- To co ja pamiętam, zmieniał się jakby w trzech fazach. Pierwsza faza to lata 40. i 50 i wtedy sport był tak dla uprawiających jak i kibiców wspaniałą przygodą, świetną zabawą i olbrzymią radością. Nie było mowy o jakiś kadrowych pieniądzach czy dożywianiu. Jak jechało się na mecz to dostawało się z klubu kanapkę z margaryną i białym salcesonem. Czasami jechał z zespołem baniak z czarną zbożową kawą i niekiedy posłodzoną. Piło się ją po meczu. Jeździło się wyłącznie pociągami. Juniorzy dostawali koszulki klubowe w spadku po seniorach. Na koszulkach zawodnicy sami malowali numery za pomocą szablonu. Drugi okres to tak trwał od końca lat 50. do połowy 60. Zawodnicy dostawali już od klubu niezły sprzęt czyli koszulki i dresy. Zajęcia prowadzili już trenerzy, a nie jak wcześniej starsi zawodnicy czy przyuczeni instruktorzy. Nadal nie było kadrowego, jakiś wypłat dla zawodników czy specjalnego dożywiania. Trzecia faza sportu w Olsztynie wiąże się z powstaniem fabryki opon OZOS. Był wreszcie w mieście duży bogaty zakład pracy więc mógł powstać silny klub, no i powstał OKS Stomil. Zaczął się okres, jak ja to nazywam, pseudo zawodowy. Niektórzy zawodnicy dostawali pieniądze jak zawodowcy, a grali czy występowali na różnych zawodach jak amatorzy, w tym najgorszym słowa znaczeniu. Ten okres trwa w naszym olsztyńskim sporcie do dzisiaj, ale nie dotyczy na szczęście wszystkich dyscyplin.
Spotkanie z Jerzym Kulejem
No właśnie, czy uważasz, że sportowcy zarabiają za dużo?
- Każdy kto choć trochę interesuje się sportem to wie, że dzieli się on na piłkę nożną i pozostałe dyscypliny sportu, oczywiście jeżeli chodzi o płace, a nie o wyniki. Nasza polska siatkówka w ostatnich latach, jeżeli chodzi o pieniądze dla zawodników, zaczyna iść w tym kierunku. Siatkarz powie, ale u nas nie taka jest kasa jak w piłce, ale nie taka też jak na przykład w gimnastyce, czyli prawie żadna. Warto wiedzieć, że olsztyńskie gimnastyczki trenują 8 godzin dziennie, czyli dużo więcej niż piłkarze czy siatkarze. Mało tego, był zakaz wypłacania im jakichkolwiek pieniędzy. Kiedyś z kolegą mierzyliśmy stoperami łączny czas, w jakim piłkarze biegają podczas meczu. Wyszło nam, że piłkarz w czasie 45 minut gry poruszał się 18 minut.
W jakim rodzaju sportu Olsztyn powinien się specjalizować, aby stał się bardzo znany i to nie tylko w kraju?
- W takim, w którym ma wyjątkowo dobre warunki do jego uprawiania, czyli we wszelkich sportach wodnych. Wprawdzie przez lata nie mieliśmy przystani z prawdziwego zdarzenia, ale teraz ją mamy. Natomiast jeżeli chodzi o widowiskowość to oczywiście siatkówka, która ma w Olsztynie mocno zakorzenione tradycje oraz nietuzinkowe wyniki.
Jesteś emerytem, ale wiem, że nie potrafisz… nic nie robić. Czym się aktualnie zajmujesz?
- Udało mi się napisać 28 książek, oczywiście o tematyce sportowej i nadal piszę. Zajmuje mi to na dobę zwykle 20 godzin, a 4 godziny snu wystarczą. Mam trzy kolejne napisane książki, ale nie wydane, bo nie znalazłem na razie wydawców, którzy by je sfinansowali. Są to: historia Warmii Olsztyn, następnie druga część dziejów piłkarstwa Warmii i Mazur, gdzie będą tabele wszystkich klas piłki nożnej w województwie od 1945 roku, a ponadto o 75 latach tenisa stołowego na Warmii i Mazurach. Nie wyobrażam sobie swego życia bez tej pracy.
Z Krzysztofem Hołowczycem w Muzeum Sportu w Olsztynie
Jakie sportowe wydarzenie wbiło się Tobie najgłębiej w pamięć?
- Było ich przynajmniej kilkadziesiąt i naprawdę trudno mi wyłuskać z nich to jedno, jedyne. Gdybym sobie teraz przypomniał jakieś, a ty poszedłbyś już do domu, to pewnie zadzwoniłbym do ciebie, że przypomniałem sobie jeszcze bardziej znaczące. Część z nich opisałem w moich książkach. Ale teraz coś sobie przypomniałem. Na granicy w Bezledach odbyło się spotkanie władz sportowych obwodu kaliningradzkiego i naszego województwa. Przyjechał szef sportu w tym Obwodzie oraz jego odpowiednik na Warmię i Mazury Feliks Walichnowski. Ktoś wpadł na pomysł przeprowadzenia rywalizacji obu szefów w… ping-pongu. Grano na stole do tenisa stołowego ustawionego tak, że jego środkowe nogi stały w miejscu gdzie przechodzi granica. Reprezentant naszego regionu stał na terenie Polski, a jego rywal na terenie ówczesnego Związku Radzieckiego…
Wiem, że śledziłeś budowę stadionu OSiR-u przy alei Piłsudskiego. O tej inwestycji krążą po mieście różne informacje i ploteczki. A jak to było naprawdę?
- Dobrze wiem jak to było, bo pracowałem wtedy w OKS-ie. Mówi się nawet, że leży tam zakopany spychacz. To jednak nie był spychacz, a betoniarka, która się tam wtedy po prostu utopiła. Ten cały teren pod stadion, który był budowany na centralne dożynki 1978, to było torfowe bagno, bo wcześniej było tam małe jezioro. Zresztą, a nie wszyscy o tym wiedzą, że wszystkie olsztyńskie stadiony zostały usytuowane właśnie na torfie. Ten nowy olsztyński stadion był budowany w ekspresowym tempie, a projekt był wykonywany prawie równo z budową. Roboty, których wykonawcą była olsztyńska Przemysłówka, zaczęły się w lutym, a skończyły we wrześniu. To był wówczas, i pewnie nadal jest, absolutny rekord świata jeżeli chodzi o czas budowy takiego obiektu. Mało tego, wtedy deszcz padał prawie nieustannie od początku do końca budowy. W czerwcu na wizytację przyjechał na budowę premier Jaroszewicz. Zobaczył i powiedział, że trzeba kończyć na gwałt Uranię, bo uroczystości dożynkowe tam się odbędą, a nie na stadionie, bo to niemożliwe. Odbyły się jednak na stadionie.
Lech Janka
Komentarze (23)
Dodaj swój komentarz