Narzekacie, jako opozycja, na politykę ekonomiczną PiS. A przecież rządzący podobno obniżają podatki...
- To jedna, wielka ściema. Podatek dochodowy został zmniejszony, ale pojawiło się szereg innych danin. PiS już na początku swoich rządów wprowadził nowy podatek od instytucji finansowych, który płacą banki oraz firmy ubezpieczeniowe. W styczniu tego roku wszedł w życie podatek od sprzedaży detalicznej. Tylko te dwa podatki dają wpływ do budżetu w wysokości 10 miliardów złotych rocznie. Zarazem podnoszą ceny towarów w sklepach i opłaty bankowe. Pojawiło się też kilka innych rozwiązań, które dają wzrost dochodów budżetu, jednocześnie nakręcając inflację. Jest podatek od cukru, od „małpek”. Impulsem do wzrostu cen jest polityka energetyczna państwa. Widać to choćby na naszych rachunkach za energię elektryczną. Kiedyś stałych pozycji było zdecydowanie mniej. Teraz możemy nawet w ogóle nie używać energii, a i tak zapłacimy słono za samą „gotowość” dostarczania nam elektryczności. Na podobnej zasadzie rosną opłaty (faktycznie na rzecz państwa) za utylizację śmieci, dostarczanie wody. Powstają tu nowe kosztowne instytucje jak chociażby „Wody Polskie”. To są de facto kolejne obciążenia podatkowe bez nazywania tego podatkiem. To wpływa bardzo istotnie na koszty prowadzenia działalności gospodarczej. Wszystkie te podatki i opłaty przedsiębiorcy przerzucają na nas konsumentów.
Pokazuje to relacja wpływów do budżetu w pozycji „podatki i składki” w stosunku do PKB. W roku 2015 ten wskaźnik wynosił nieco ponad 31% PKB. To znaczy, że wtedy z każdej „wypracowanej” przez nas złotówki państwo zabierało 31 groszy. Dzisiaj ta relacja sięga 40%. Czyli z każdej wytworzonej złotówki państwo PiS zabiera 40 groszy. Dodatkowo obecne władze olbrzymie środki pożyczają. Dzieje się to na koszt przyszłych pokoleń. Rzeczywisty deficyt sektora finansów publicznych, przekroczy 150 miliardów złotych. Te 150 mld zwiększa państwowy „haracz” o kolejne 5 groszy. A koszty obsługi zadłużenia państwa rosną w katastrofalnym tempie. Niby ten dług państwa w stosunku do innych krajów rozwiniętych nie jest zbyt wielki, ale nasze koszty obsługi zadłużenia są dwu, trzykrotnie wyższe niż w krajach zachodnich. Jednocześnie państwo utrzymuje ciągle podwyższony poziom VAT. Dodatkowo w kolejnych ustawach pojawiają się nowe, wyższe podatki i opłaty - choćby od wynajmu mieszkań czy opodatkowania spółek komandytowych. A więc cała masa różnych danin, których trudno nie nazywać podatkami.
Podstawowy podatek dochodowy obecne władze obniżyły. Z 17 proc. na 12 proc. Wprowadzono też wysoką „kwotę wolną”...
- Równolegle składka zdrowotna, którą wcześniej od podatku mogliśmy odliczać teraz jest dodatkowym obciążeniem. Jeśli więc składka zdrowotna wynosi 9% dochodu, a podatek 12% to faktycznie płacimy nie, jak przed zmianą 17% (razem ze składką), lecz 21%. Takie rozbicie w praktyce likwiduje kwotę wolną. Bo te 9% płacimy od każdej kwoty (podatek liniowy). Ponad zaś 30 000 zł dochodu płacimy podatek dochodowy - 12%. Czyli „osiągnięciem” PiS jest faktyczna likwidacja kwoty wolnej, choć formalnie bardzo ją podnieśli. Ponad zaś 120 000 zł dochodu rocznego podatek wynosi 32% plus 9% na składkę zdrowotną. Czyli wtedy płacimy 41% faktycznego podatku. Efektem takiego „obniżenia” podatku dochodowego jest wzrost dochodów Narodowego Funduszu Zdrowia. Tym sposobem z budżetu wydatkowanych jest mniej pieniędzy na utrzymanie służby zdrowia. Bo przecież Narodowy Fundusz Zdrowia ma większe przychody niż poprzednio. Rządzący wręcz wypychają z budżetu swoje obowiązki ustawowe na barki NFZ, ograniczając wydatki państwa na ochronę zdrowia. Leki dla seniorów były do tej pory finansowane ze specjalnego funduszu rządowego, a od dwóch lat zrzucono ich finansowanie na barki NFZ.
Takie działania doprowadziły do spadku przychodów samorządów z podatku dochodowego. Bo teraz daniny na rzecz samorządu są liczone od 12% podatku, a nie od 17%. To są miliardy złotych strat samorządów.
Budżety gmin jednak rosną...
- To wzrosty nominalne, spowodowane wielką inflacją. Wzrosty budżetów samorządów w żaden sposób nie rekompensują wzrostu kosztów realizacji zadań samorządów. PiS, po porażce w wyborach samorządowych, próbuje podporządkować sobie samorządy korumpując je, oferując wybranym dodatkowe środki. Tak funkcjonuje np., Fundusz Inwestycji Samorządowych. Posłowie i działacze PiS załatwiają pieniądze tylko „swoim”. Samorządy zarządzane przez rządową opozycję dostają zdecydowanie mniej.
Obecnie rządzący rozpoczęli swoje działania od wprowadzenia „500+”. Wy na to pieniędzy nie znaleźliście.
- Transfery socjalne za czasów poprzednich rządów też były. Ale wszystkie były uzależnione od dochodów. Może dlatego były mniej efektowne „wyborczo”. A słynne hasło, że „wystarczy nie kraść” to już prawdziwe kuglarstwo. Przecież sam premier stwierdził, na jednym ze spotkań z wyborcami, że „500+” jest finansowane z kredytu. Skutkiem takiej polityki jest fakt, iż łączne zadłużenie państwa przekroczy 1 bilion 760 mld zł. Zadłużenie nie ujęte w budżecie to ponad 420 miliardów złotych. Przy budżecie na ten rok, wynoszącym niecałe 500 miliardów złotych. To zadłużenie generuje kolosalne koszty. W budżecie państwa na obsługę długu już jest zaplanowane (na przyszły rok) 66 miliardów złotych. Co najmniej 20 kolejnych miliardów będzie kosztowała obsługa długów pozabudżetowych. Już obecnie polskie obligacje skarbowe osiągają rentowność 9%. To europejskie rekordy. Nasze zadłużenie, w relacji do PKB, jest niższe niż średnia europejska, ale koszty jego obsługi są nawet trzykrotnie wyższe. Wyższa rentowność obligacji wynika z oceny ryzyka inwestycyjnego. Im większe ryzyko tym wyższe rentowności. Przy takich wskaźnikach Grecja ogłaszała niewypłacalność. Ateny wtedy sięgały po pomoc Komisji Europejskiej i Europejskiego Banku Centralnego. Nasze obecne władze raczej nie mogą na taką pomoc liczyć. Tym bardziej, że Grecy mają euro, a więc zachwianie ich budżetu automatycznie odbiło by się na całej strefie wspólnej waluty. My wspólnej waluty nie mamy. Czyli ten „bezpiecznik” akurat nie zadziała.
W trakcie waszych rządów zabraliście ludziom miliardy z otwartych funduszy emerytalnych. Toć czy to złodziejstwo?!
- Dobrowolne! Przeniesienie wkładów z kont na funduszach emerytalnych do ZUS to był tylko zapis księgowy. Traciły na tym co najwyżej Powszechne Towarzystwa Emerytalne, zarządzające OFE, a nie obywatele. Pieniądze w funduszach to była część obowiązkowej składki na cele emerytalne. Prywatne Fundusze te pieniądze miały tylko w zarządzaniu. Twórcom systemu wydawało się, że w ten sposób ludzie lokujący tam swoje (obowiązkowe!) składki uzyskają w przyszłości po prostu wyższe emerytury. Stopa zwrotu w funduszach była jednak niższa niż waloryzacja na kontach prowadzonych przez ZUS. Gdybyśmy to zostawili, kiedyś by nas (rządzących) obywatele rozliczyli za zbyt niskie emerytury. Jednocześnie państwo musiało zaciągać pożyczki na pokrycie dziury w ZUS, rosło zadłużenie i koszty jego obsługi.
A więc jednak zabraliście te pieniądze na cele budżetowe...
- Nawet złotówka nie wpłynęła z tej operacji do budżetu. Zmniejszyliśmy za to zadłużenie. To przecież korzyść dla całego państwa i jego obywateli. Przeniesienie środków zawiera także możliwość dziedziczenia, o czym nie wszyscy spadkobiercy pamiętają. Żaden obywatel na tej operacji nawet złotówki nie stracił. A nawet zyskał w postaci wyższej waloryzacji (wyższej emerytury). W związku z obniżeniem zadłużenia mogliśmy wykonać wiele inwestycji, które przecież też służą wszystkim Polakom.
Obecnie rządzący mieli w planie nie tylko nie zabierać, ale nawet zwrócić obywatelom część wkładów w postaci żywej gotówki.
- Były takie pomysły, ale tylko na pomysłach (propagandowych) się to skończyło.
Aktualna władza uszczelniła system płatności VAT, czego wy nie zdołaliście zrobić. Tuczyliście w ten sposób aferzystów...
- To rząd PO-PSL wprowadził tak zwany „jednolity plik kontrolny”. Połączone to było z innymi systemowymi zabezpieczeniami przed unikaniem opodatkowania. PiS zebrał tylko tego owoce. Choć trzeba mieć świadomość, że sukcesy w ściąganiu podatków obecnie rządzących są i tak mocno wyolbrzymione. Bo dochody z podatków rosną w Polsce głównie na skutek zwiększania obciążeń fiskalnych. Ponadto wzrost wpływów nominalnych zapewnia narastająca inflacja. Wzrost dochodów z VAT to także konsekwencja wzrostu PKB, zwłaszcza konsumpcji. Warto podkreślić, że inflacja jest w interesie rządzących. To taki niewidoczny, dodatkowy podatek. Nieprawdą jest więc, że my inflację mamy dzięki Putinowi - a na pewno nie jest to najważniejszy czynnik kreowania wzrostu cen. Tyle, że inflacja (nasilająca się od początku władzy PiS) teraz już zdecydowanie przekracza poziom dający korzyści rządzącym. W coraz gorszej sytuacji są obywatele. Bo nawet przy wysokiej deklarowanej (wynikającej nie z jakiegoś prezentu rządzących tylko z obowiązujących ustaw) podwyżce emerytur i rent, pobierający te świadczenia i tak stracą na realnej wartości swoich świadczeń. Waloryzacja nie nadąża za inflacją. Tegoroczna waloryzacja wynosiła 7%, inflacja zaś przekroczy 15%. To znaczy, że inflacja zabrała w tym roku, wszystkim emerytom i rencistom, dwa świadczenia (dwie emerytury/renty). Beneficjentem jest rząd, który w zmian „daje” nam „13”, ale w wysokości minimalnego świadczenia, oraz „14” która obejmuje już tylko tych gorzej uposażonych. To więc typowe „nabijanie w butelkę” emerytów i rencistów.
Oszukuje to nas Unia Europejska?! Chcą ciągle jakichś opłat emisyjnych. To podnosi cenę energii w każdej jej postaci.
- Opłaty emisyjne to jest zysk rządu, a nie Unii. Wzrost cen energii elektrycznej w Polsce ma zupełnie inne podłoże. Uprawnienia do emisji CO2 w ostatnim roku potaniały. Tona CO2 kosztowała ostatnio 65 euro. Rok temu było to 100 euro. Z tego spadku cen najbardziej jest niezadowolony rząd. Bo to on sprzedaje (na podstawie decyzji unijnych) uprawnienia do emisji. Zysk z tej sprzedaży w ostatnich 7 latach to około 60 miliardów złotych. Te pieniądze miały służyć transformacji energetycznej. Zostały jednak przeznaczone na wydatki nie związane z transformacją. Ot, choćby faktycznie uniemożliwiono rozbudowę farm wiatrowych.
Największe polskie elektrownie: Bełchatów, Turów, Konin wytwarzają energię z węgla brunatnego. Paliwo spalane jest w kotłach, gdzie zainstalowano bardzo dobre filtry, wychwytujące zanieczyszczenia, powstające podczas spalania. Koszty wytwarzania tam energii absolutnie nie wzrosły. Tym bardziej, że te elektrownie są zintegrowane z kopalniami. Elektrownie spalające węgiel kamienny, za rządów PiS, również zostały w dużej części zmuszone do wykupienia deficytowych kopalni. Płaciliśmy przez to więcej za wytwarzaną w tych elektrowniach energię elektryczną. Do tego dodać trzeba rosnącą skokowo ilość energii słonecznej. A przecież słońce też nie podrożało. Wiatr napędzający wiatraki też nie podrożał. Podobnie woda napędzająca turbiny rzeczne. Nawet jeśli ta woda jest zatruta, to turbinami kręci bez problemu.
Od siedmiu lat w Polsce nie powstała ani jedna elektrownia wodna. O energetyce atomowej tylko się mówi. Decyzji żadnych nie podjęto. Ceny zaś wytworzenia energii elektrycznej obecnie wynoszą nie więcej jak 400-450 złotych za megawatogodzinę. A całkiem niedawno władze Olsztyna otrzymały propozycję zakupu tej energii po 2800 złotych za megawatogodzinę. Zyski liczą zaś zarządzane prze nominatów PiS spółki. W ostatniej chwili rząd się nieco zreflektował proponując wprowadzenie ceny maksymalnej w wysokości 795 zł za 1MWh. To jednak i tak dwa razy więcej niż dotychczas.
PiS podejmuje walkę z drożyzną. Jarosław Kaczyński chce to osiągnąć między innymi poprzez „polonizację” gospodarki.
- To są próby praktycznej renacjonalizacji majątku w Polsce. Takie decyzje nigdzie w świecie nie dały pozytywnych dla gospodarki skutków. Oczywiście zgodzę się z tym, że energetyka, z racji na strategiczny jej charakter, powinna być pod jakąś formą kontroli państwa. Bardziej tu widać jednak nieudolność w zarządzaniu. To co się dzieje z Turowem woła o pomstę do nieba. Nie chodzi wcale o spór z Czechami. Straty są tam powodowane złą eksploatacją złóż. Doszło więc do bardzo poważnych awarii. W rezultacie mamy wielkie kłopoty z właściwym wykorzystaniem bloków energetycznych elektrowni tam pracującej. Podobnym przykładem nieudolności rządzących jest zatrzymanie pracy elektrowni w Jaworznie. To nowa elektrownia. Miała rozpocząć pracę w roku 2019. W praktyce nie ruszyła do tej pory. Wydano na tę inwestycję miliardy złotych. Kolejnym dowodem na nieudolność rządzących jest to co się dzieje wokół elektrowni w Ostrołęce. A jednocześnie import węgla z Rosji do Polski, w trakcie rządów PiS, wzrósł z 4 milionów ton w roku 2015, do 12 milionów ton w roku 2021. W roku 2014-2015 wybuchały protesty górników, bo polski węgiel leżał na zwałach, a rosyjski wjeżdżał do kraju. W tych protestach wspierał górników prący do władzy PiS. A za plecami górników przygotowywano biznesowe relacje z Rosją, trzykrotny wzrost importu o tym świadczy. Pytałem o ten narastający import z mównicy sejmowej. Chciałem się dowiedzieć czyje górnictwo PiS wspiera. Polskie czy rosyjskie? Odpowiedzi nie uzyskałem. Może dlatego, że interesy w tej branży robili ludzie jednoznacznie kojarzeni z PiS. Oczywiście rozumiem, że musimy odchodzić od węgla. Ale trzeba to czynić stopniowo. Palić powinniśmy polski węgiel, dostosowując wydobycie do zmniejszającego się zapotrzebowania energetyki i gospodarstw domowych.
Premier dużo mówi o „putinoinflacji”...
- Podstawowym źródłem inflacji jest podnoszenie obciążeń fiskalnych połączone z powszechnym rozdawnictwem. Aż się prosi by pomagać wedle jakichś kryteriów. Bo inaczej to nie jest pomoc, ale kiełbasa wyborcza. Efektem tego jest, że mamy najwyższą w Europie inflację bazową. Ponadto NBP do listopada ubiegłego roku skupował obligacje skarbowe od banków komercyjnych. To był dodatkowy wypływ praktycznie darmowego pieniądza.
W październiku 2021 miałem swoje wystąpienie parlamentarne na temat projektu budżetu. Mówiłem wtedy, że budżet na rok 2022 napędza inflacja. Mówiłem nawet, że to rządowy program „drożyzna+”. Już wtedy twierdziłem, że rządowe prognozy inflacyjne na rok 2022 są „funta kłaków warte”. Wedle ówczesnej prognozy inflacyjnej, wzrost cen w obecnym roku miał wynieść 3.3%. O tendencjach odnośnie stóp procentowych i kursów walut mówiłem wtedy, że to „kraina mchów i paproci”. Na dowód, że to niestety była prawda chciałbym przypomnieć, że w styczniu 2022 (a więc jeszcze przed wybuchem wojny na Ukrainie) inflacja rok do roku wynosiła 9.4%. Władzy zaś za bardzo nie chce się walczyć z inflacją, bo ona podbija wpływy nominalne do budżetu. Groźne jest jednak to, że równolegle mamy najniższą od 24 lat stopę inwestycji. Mamy rekordowo słabego złotego i zjadanie oszczędności przez obywateli. PiS uruchomił rządową promocję pod hasłem: „dzisiaj taniej niż jutro”. To wszystko nie daje żadnej gwarancji, że inflacja szybko zniknie.
Prezes Narodowego Banku Polskiego, Adam Glapiński walcząc z inflacją podnosi stopy procentowe.
- To ogranicza akcję kredytową, ale bije też po kieszeni tych którzy wzięli kredyt wcześniej, ale to już nie ma większego wpływu na inflację. Dalsze podnoszenie stóp bez dodatkowych działań nie ma sensu. Ponieważ akcja kredytowa stanęła to trzeba zdjąć pieniądze z rynku i przekierować je na inwestycje. Aż się prosi by teraz NBP podniosło bankom komercyjnym stopę rezerwy obowiązkowej trzymanej w NBP. Obecnie to jest 3%. Podnosząc tę stopę ograniczyło by się nadpłynność środków, którymi dysponują banki. Ponadto znajdujące się w dyspozycji banku (odkupione w ubiegłym roku od banków komercyjnych) obligacje powinny zostać znów sprzedane, by maksymalnie ściągnąć gotówkę z rynku. Niezbędne wydaje się także uruchomienie obligacji antyinflacyjnych – oprocentowanych wedle zasady „inflacja + 1%”. To by pozwoliło przyhamować inflację. Bo takie jest główne zadanie banku narodowego. Działania te podnoszą oczywiście koszty funkcjonowania NBP. Ale od czegóż są rezerwy, które bank centralny posiada.
By zachęcić biznes do inwestycji aż prosi się tu o szybkie wykorzystywanie funduszy europejskich wedle zasady „dołożymy ci połowę do twojej inwestycji, ale zaangażuj też swoje środki”.
Ostatnio głośnym tematem są właśnie fundusze europejskie. Wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego i jego akolitów da się streścić w jednym zdaniu: damy sobie radę bez pieniędzy z Brukseli.
- Sabotaż i działanie na szkodę Polski i Polaków. Ktoś próbuje grać „Brukselą”, gdy nasza gospodarka może mieć (także z powodu braku środków europejskich) kłopoty. Tym bardziej kłopoty może mieć budżet. A władze polskie nie chcą sięgać po środki, które nam są dedykowane. W ramach KPO mamy do wzięcia 23,8 miliarda euro, jako dotację bezzwrotną. Nieco ponad 35 miliardów euro to bardzo tanie pożyczki z Europejskiego Banku Centralnego. Na dodatek już ogłoszono, że jeśli nawet coś z Brukseli weźmiemy to interesuje nas co najwyżej 12 miliardów euro pożyczek. To tak jakbyśmy zrezygnowali z około 23 miliardów euro. Przecież te pieniądze są niezbędne na transformację energetyczną, na inwestycje samorządowe, szpitale, inwestycje infrastrukturalne. Mamy gotowe do realizacji projekty, na których wykonanie brak jest pieniędzy. A rządzący PiS robi wszystko by tych pieniędzy nie otrzymać, próbując nieudolnie argumentować, że winna jest Bruksela. Na dodatek już mamy komunikat, iż zagrożone są także środki z „funduszu spójności”. To jest w przeliczeniu około 375 kolejnych miliardów złotych, które mielibyśmy otrzymać w ciągu najbliższych siedmiu lat. Negocjowane są także programy regionalne, których uczestnikami są samorządy. Te pieniądze będą jednak nie do otrzymania jeśli nie spełnimy „kamieni milowych” na realizację, których przecież premier się zgodził. Jak wiadomo dotyczy to głównie konieczności powrotu naszego kraju na ścieżkę „państwa prawa”.
Czyżby ktoś w Warszawie, w imię „odmrażania sobie na złość uszu” tak zdecydował?
- To chęć utrzymania za wszelką cenę władzy. Nawet kosztem interesów narodowych. Bo tylko podporządkowanie wymiaru sprawiedliwości władzy politycznej, może dawać szansę na manipulacje i oszustwa wyborcze. Tak by ktoś przegrywając wybory, jednak utrzymał władzę.
To jednak PiS przekonało ludzi, że za PO było biednie i siermiężnie, a od siedmiu lat dopiero wskaźnik wynagrodzeń podskoczył. Czyli „Polska w ruinie” była.
- Kolejny mit. Kłamstwo założycielskie PiS! Za czasów naszych rządów pensja minimalna (bo ona jest tu dobrym wskaźnikiem) wzrosła z 926 zł w 2007 roku do 1750 zł w roku 2015 roku. To jest wzrost o prawie 90%. Przypominam, że wtedy inflacja była minimalna. Miewaliśmy nawet deflację. Za czasów rządów PiS wzrost płacy minimalnej wyniósł do tej pory nieco ponad 70%. Przy coraz wyższej inflacji. Realny wzrost płacy minimalnej jest więc dużo mniejszy niż za czasów naszych rządów.
Obecnie rządzący zarzucają wam, że przecież opozycja nie ma żadnego programu. Jedynym punktem tego programu ma być rzekomo tylko obalenie PiS.
- Równie dobrze można powiedzieć, że jedynym punktem programowym PiS jest utrzymanie się przy władzy. Za wszelką cenę! W wymiarze ekonomicznym (bo tym obszarem się zajmuję) nasz program zakłada jedno „praca w Polsce musi się opłacać” wszystkim: starym i młodym. Państwo tworzyć będzie warunki do rozwoju przedsiębiorczości, wykorzystania indywidualnych predyspozycji i potencjału. Nikomu jednocześnie nie chcemy czegokolwiek zabierać. Sprawiedliwie jest wtedy, gdy uczestniczymy w podziale wypracowanych dóbr proporcjonalnie do własnego wkładu, przy jednoczesnym zapewnieniu godziwego standardu życia osobom wykluczonym, nie mogącym z jakichś powodów pracować.
Rozmawiał Krzysztof Szczepanik
Komentarze (18)
Dodaj swój komentarz