Sobotni poranek, 15 sierpnia, powitał żeglarzy pięknym słońcem oraz słabym wiatrem. Zaprawieni w bojach DZ-ciarze wiedzieli już wtedy, co ich czeka. Regulamin mistrzostw przewiduje bowiem tylko jedną parę wioseł na każdej łódce - i spróbuj teraz płynąć tak siłą ludzkich mięśni przez kilkadziesiąt kilometrów. W końcu popularna, 12-osobowa DZ-ta to naprawdę kawał ciężkiej łajby. Kiedy „frunie“ na swoich trzech żaglach rozpiętych na dwóch masztach, przypomina wspaniałego, wędrownego ptaka. Sprowadzona jednak do roli napędzanego jedną parą wioseł kadłuba, staje się prawdziwym „miejscem potu i krwi“. Ta „krew“ to oczywiście tylko metafora poetycka, kiedy jednak mija właśnie 12 godzina przy wiosłach, trzeba do każdego z nich posadzić po dwóch ludzi, żeby miało to jeszcze jakiś sens.
W tym roku razem zgłosiło się do regat 19 załóg z całej Polski.
Niektóre przybyły nawet ze Śląska. Stawiła się także m.in., jak zawsze silna, reprezentacja olsztyńskiego Yacht Klubu Polski. W tym roku, z powodu pandemii koronawirusa, nie dojechali jednak stali uczestnicy tej imprezy z Litwy oraz z Łotwy.
Jak każdego roku, wyścig rozpoczął się w sobotę na jeziorze Kisajno, na redzie Międzynarodowego Centrum Żeglarstwa i Turystyki Wodnej „Oczy Mazur“ w Giżycku, punktualnie o godzinie 13. Na przejście 120-km trasy miały załogi czas do godziny 12 następnego dnia. Pomimo flauty - slangowe wyrażenie żeglarskie oznaczające brak wiatru - wszyscy liczyli trochę na to, że może uda się przepłynąć choć część trasy na żaglach. Kiedy stało się jednak jasne, że szybciej będzie iść na wiosłach, nie było już na co czekać. Kolejni skipperzy - czyli kapitanowie jachtów w regatach - nakazywali zrzucanie żagli i łódki podążaly dalej trasą wyścigu, napędzane jedynie siłą mięśni załogi.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że dwumasztowa, 12-osobowa szalupa wiosłowo-żaglowa, zwana wtedy Jugendwanderkutter, służyła od początku XX wieku do szkolenia młodzieży - przyszłej kadry niemieckiej marynarki wojennej. Po II wojnie światowej, kiedy Polska przejęła tak zwane „ziemie odzyskane“, czyli część dawnego terytorium Rzeczpospolitej, pozostającego przez ponad 150 lat pod władzą niemiecką, odziedziczono także sporą liczbę tych dwumasztowych jednostek szkoleniowych. Zaczęto wtedy używać ich z powodzeniem do tych celów i jeszcze w latach 80. Polski Związek Żeglarski organizował egzaminy na sternika jachtowego właśnie na dwumasztowej DZ-cie. Polska nazwa tej jednostki jest skrótem od słów: „dziesięć załogi“. Kiedy na przełomie lat 80. i 90. PZŻ wycofał się z tej „linii szkoleniowej“, popularna dotąd klasa DZ przestała być klubom potrzebna i zaczęły one pozbywać się tych jednostek. Wtedy Marek Słodownik, dziennikarz magazynu „Rejs“, zainicjował zakończoną sukcesem akcję „Ratujmy DZ-y“. Pomysł podchwycił skwapliwie Marek Winiarczyk, prezes stowarzyszenia „Mazurska Szkoła Żeglarstwa“ i już od 19 lat piastuje honorowo zaszczytną funkcję komandora 120-kilometrowego wyścigu przez jeziora i kanały północnej części szlaku Wielkich Jezior Mazurskich.
Od tamtego czasu, oprócz tradycyjnych, ciężkich modeli DZ zbudowanych z drewna, pojawiły się na polskich wodach lekkie konstrukcje z tworzyw sztucznych, zaprojektowane specjalnie z myślą o osiąganiu dobrych wyników w regatach. Nie ma oczywiście żadnego sensu, by tradycyjna, drewniana i ciężka DZ-ta ścigała się ze swoją nowoczesną, plastikową wersją - lekką i zwrotną maszyną regatową. Dlatego łódki startujące w Giżycku podzielono na trzy klasy: TRADYCYJNĄ czyli „ciężką szczecińską“ , KLASYCZNĄ czyli „lekką janmorowską“ (produkowaną w stoczni Janmor w Głownie pod Łodzią) oraz OPEN - tutaj dopuszczane są jachty z dowolnym rodzajem ożaglowania oraz nie ma limitu powierzchni żagli.
Wróćmy jednak do weekendowych zmagań na wodach jezior: Kisajno, Dargin, Kirsajty, Mamry właściwe i Święcajty. Pomimo wyraźnego zapisu w regulaminie regat, że albo żagle, albo wiosła, ten i ów próbował pomagać sobie trochę, nie zrzucając na przykład do końca grota - głównego żagla rozpiętego na przednim maszcie. Rozważaliśmy nawet ewentualność złożenia protestu do komisji regatowej, machnęliśmy jednak na to ręką, kiedy okazało się, że po małej odkrętce wiatru ten grot zaczął ich bardziej hamować, niż pomagać w żegludze.
Na s/y „Pablo“ wystartowała załoga niezwiązana z żadnym klubem żeglarskim, po prostu koledzy z pracy skippera tej łodzi Jędrzeja Korzenia. – Mieliśmy bardzo dobry start i na pierwszej boi zwrotnej zameldowaliśmy się jako drudzy – opowiada Jędrzej. – Potem jednak nasi doświadczeni rywale okazali się lepsi i ostatecznie skończyliśmy wyścig na czwartym miejscu w swojej klasie OPEN. Mieliśmy przy tym wspaniałą okazję podziwiać na wodzie zachód, a potem wschód Słońca - i jeszcze piękne gwiazdy na niebie podczas nocnej żeglugi.
Większość trasy łódka prowadzona przez Korzenia przebyła na wiosłach, dzięki czemu, kiedy wpakowali się po ciemku w gęste trzciny, udało się z nich stosunkowo łatwo wycofać. Odtąd czuwał już na dziobie człowiek z latarką, zwany w żeglarskiej nomenklaturze „okiem“.
Pierwszy punkt kontrolny na trasie przygotowano w miejscowości Ogonki nad jeziorem Święcajty.
Zanim tam dopłynęli musieli jeszcze położyć maszty przechodząc pod mostem Sztynorckim, postawionym nad przesmykiem łączącym jezioro Dargin i jezioro Kirsajty. Stamtąd trzeba było powrócić na Mamry właściwe, potem popłynąć rzeką Węgorapa oraz Kanałem Węgorzewskim do Węgorzewa. Tam znajdował się drugi punkt kontrolny. Kolejny usytuowano na kei w Giżycku, a zatem znowu trzeba było położyć maszty podczas przejścia pod Mostem Sztynorckim. Załogi DZ mają to opanowane do perfekcji i składają te maszty „na chwilę“, nie zwalniając przy tym tempa żeglugi. Z Giżycka należało popłynąć z powrotem przez jezioro Dargin do Sztynortu. W tych słabych warunkach wiatrowych jachty pokonywały tę trasę tylko raz, w odróżnieniu do lat poprzednich, kiedy trasę: Giżycko - Sztynort przepływano w sumie trzykrotnie.
Biorąc pod uwagę warunki pogodowe, już samo dopłynięcie do mety w założonych ramach czasowych można było uznać za sukces. Wszystko zależało tu od ciężkiej pracy na wiosłach, dlatego dając z siebie wszystko, obsada zmieniała się tutaj dosyć często. Po oddaniu wiosła koledze „padał“ ktoś czasami na 20 minut, wyciągając się na pokładzie. Po takiej krótkiej „regeneracji“ wracał potem szybko do pracy na pokładzie. Bo na łodzi typu DZ ważna jest przecież wspólna praca całej załogi. W ciągu dnia przygrzewało wszystkim sierpniowe słońce, jednak nocą dobrze było ubrać się w cieplejsze ciuchy. W powietrzu czuć już było nadchodzącą jesień.
* * *
W klasie OPEN pierwsze miejsce zajął s/y „Rekin“ z Akademickiego Klubu Żeglarskiego „Szkwał“, związanego z Uniwersytetem Warmińsko-Mazurskim. Załoga to dziewięciu dzielnych żeglarzy... – Wioślarzy – prostuje ze śmiechem skipper tej łódki, Krzysztof Choroszucha. – Nazywajmy rzeczy po imieniu. Na żaglach płynęliśmy tylko 10 minut. Skończyliśmy na mecie w Giżycku o 2:30 w nocy. Kolejna łódka była 30 minut za nami, następna 2 godziny później, a jeszcze kolejna dopiero 5 godzin po nas. Było ciężko, wszyscy mamy odciski na dłoniach od tej szalonej, 13,5-godzinnej, pracy przy wiosłach, ale na pewno było warto.
– Chętnie to powtórzymy, tylko nie dzisiaj – dodają koledzy Krzysztofa z załogi. Dobrze też wspominają wielogodzinną rywalizację z s/y „Acatus“: – Byli bardzo dzielni, ale ostatecznie to my okazaliśmy się szybsi – podsumuje Krzysztof. – Pewnie za to „objadą“ nas za rok.
W klasie DZ TRADYCYJNA zwyciężył s/y „Hugo“ - prywatna łódka z Biskupca. – Tegoroczny wyścig odbywał się niestety w formule wioślarskiej – mówi skipper łodzi, Maciej Chlewicki. – Płynąć naszą ciężką, 2,5-tonową, łajbą na dwóch wiosłach przez 18 godzin to było naprawdę wyzwanie. Tym bardziej jesteśmy dumni z naszego wyniku. A różnice czasu na mecie były naprawdę niewielkie. Czekaliśmy na to zwycięstwo 18 lat.
S/y „Komodor“ przyszedł na metę ostatni w tej klasie, nie poddając się jednak do końca. – Przeszliśmy Święcajty, przeszliśmy Mamry, byliśmy w Węgorzewie – opowiada Romek Dolata z załogi jachtu. – Jednak po drugim kładzeniu masztów pod Mostem Sztynorckim uznaliśmy, że na więcej sił już nie mamy. Postawiliśmy zatem żagle i dopłynęliśmy spokojnie do mety w Giżycku, mieszcząc się w założonych przez organizatorów ramach czasowych. Spotykamy się tą załogą na tych mistrzostwach raz w roku i nie jest naszym celem wyczyn za wszelką cenę.
Dominika Ogrodnik mieszka od lat w Dijon we Francji i każdego roku przyjeżdża w sierpniu do Giżycka na mistrzostwa Polski klasy DZ. – Lubię spędzać aktywnie czas i kiedy Romek zaprosił mnie na te regaty, nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. Mamy świetną, zgraną załogę i bardzo mi się podoba ta forma wspólnego przeżywania wspaniałości tego świata. W tym roku nie było może aż tak fajnie, jak byśmy chcieli - wolelibyśmy popłynąć na żaglach - ale cóż. Jak mówią Francuzi: c’est la vie. Świetna jest idea tej imprezy i marzy mi się, że w przyszłości zacznie się ona cieszyć większą popularnością.
Drugi „zagraniczny“ załogant „Komodora“ to Lech Lewandowski, który przyjechał na regaty z Norwegii. – Jestem tu już piąty raz i bardzo tego pilnuję. W tym roku obawiałem się kłopotów z przekroczeniem granicy w związku z pandemią COVID 19, ale w tę stronę przejechałem dosyć gładko. Zobaczymy, jak będzie z powrotem. Zapewne czeka mnie 10 dni kwarantanny - czyli będę wtedy po prostu pracował osobno, nie będzie mi wolno korzystać z transportu publicznego oraz pokazywać się na przykład w zakładowej stołówce. A pasją do żeglowania zaraził mnie Roman, zapraszając mnie parę lat temu na regaty. To ciężki rejs, ale zawsze wracam tutaj z wielką chęcią. I już nie mogę doczekać się startu za rok.
Z okolic Gliwic przyjechała, jak co roku, załoga jachtu „Fatry z bajtlami“, co oznacza w gwarze śląskiej: ojcowie z dziećmi. Było ich sześciu i każdy wziął ze sobą jedną swoją pociechę. – W tym roku było ciężko – mówi skipper łódki Robert Polak. – Zmienialiśmy się przy wiosłach co 15 minut, dając potem każdemu „wioślarzowi“ 30 minut odpoczynku. Zdało to egzamin. Człowiek rozgrzał się w nocy, po czym odpoczął, nie zdążył zasnąć i znowu mógł się rozgrzać. A jesteśmy „Fatry z bajtlami“, bo chcemy zaproponować dzieciakom jakąś inną pasję, oderwać je od komputerów i smartfonów. Bez mam, bez wygód - rejs, twarde reguły gry bardzo zmieniły nasze dzieciaki w ciągu ostatnich pięciu lat, odkąd przyjeżdżamy do Giżycka.
Krzysztof Markowicz, kolega z pracy wspomnianego wyżej Jędrzeja Korzenia, skippera s/y „Pablo“, nie jest zbyt doświadczonym żeglarzem i nie żałuje, że dał się namówić na ten hardcorowy rejs: – Gnaty trochę bolą po tym całodobowym szaleństwie na wiosłach, ale najważniejsze jest to, że fajnie się bawiliśmy. Było i spanie, i praca, i śmiechy - wszystko tak, jak należy w najlepszym gatunku. Dobrze odpoczęliśmy.
Krzysztof Suwiński, skipper s/y „Acatus“, zdobywcy II miejsca w kategorii OPEN, nie ukrywa, że było bardzo ciężko: – Jedna para wioseł dla łódki ważącej, wraz z 11-osobową załogą, ponad 2 tony, trasa do pokonania ponad 100 km - ale daliśmy radę, jak zawsze. Potwierdziliśmy swoje kwalifikacje oraz determinację w dążeniu do mety. Było pół godziny jazdy na żaglach, a potem już tylko wiosła. Staje się to pomału tradycją tych regat, bo w ubiegłym roku warunki były bardzo podobne. Dodatkowo jedna osoba z załogi „Acatusa“ doznała udaru słonecznego i trzeba było zawieźć ją motorówką do czekającej na nią na brzegu karetki pogotowia ratunkowego. Na szczęście szybka i fachowa pomoc lekarska pozwoliła szybko postawić ofiarę udaru na nogi.
– Jeżeli chodzi o warunki żeglowania to były one wprost idealne dla klasy DZ – podsumowuje Zbigniew Choroszucha, doświadczony nawigator s/y „Ekspedyt“ z YKP Olsztyn. – To są jachty wiosłowo-żaglowe i w każdych warunkach sobie dzięki temu poradzą. Za każdym razem jest inaczej i w tym roku było tak, jak było. I czy było źle?
Marek Winiarczyk komandoruje regatom od samego początku i ani myśli o tym, żeby przestać: – Przyjeżdżają do nas nie łowcy medali, tylko entuzjaści pływania na Dezetach. Nie przeszkadza im wcale, że musieli prawie całą trasę - już nie po raz pierwszy - przewiosłować w piekielnym słońcu. Oni kochają tę imprezę i często podkreślają, że zawsze na nią przyjadą, choćby się waliło i paliło.
Na giżyckiej kei wręczała dyplomy zwycięzcom kpt. Joanna Pajkowska, najbardziej utytułowana i wielokrotnie nagradzana polska żeglarka oceaniczna, która, m.in. opłynęła samotnie świat bez zawijania do portów
Organizatorami mistrzostw, odbywających się już od lat pod patronatem Marszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego, są: Mazurska Szkoła Żeglarstwa oraz Międzynarodowe Centrum Żeglarstwa i Turystyki Wodnej w Giżycku.
* Międzynarodowy skrót s/y oznacza: „sailing yacht“ czyli jednostkę pływającą, dla której głównym napędem są żagle.
WYNIKI REGAT:
I. DZ TRADYCYJNA
-
HUGO pod Maciejem Chlewickim
-
W REJS pod Piotrem Żukiem
-
IMPREZA pod Tomaszem Dorbachem
-
NOCNA FURIA pod Jarosławem Chlewickim
-
KOMODOR pod Markiem Hajduczenią
II. DZ KLASYCZNA
-
PIERWSZA SZKLANKA pod Armandem Andruszkiewiczem
-
EGERIA pod Markiem Kwiecińskim
-
WIKINGOWIE pod Rafałem Szarpakiem
-
FATRY Z BAJTLAMI pod Robertem Polakiem
-
HULAJ DUSZA pod Bartoszem Czarkowskim
-
BALANGA pod Marcinem Sitkiem
-
CZWARTA SZKLANKA pod Robertem Zarzeckim
-
W TANGO pod Pawłem Milczarkiem
-
ZERO ŁOSIA pod Stanisławem Skowronem
III. Klasa OPEN
-
REKIN pod Krzysztofem Choroszuchą
-
ACATUS pod Krzysztofem Suwińskim
-
EKSPEDYT pod Radosławem Jankowskim
-
PABLO pod Andrzejem Korzeniem
Łukasz Czarnecki-Pacyński
Komentarze (2)
Dodaj swój komentarz