Data dodania: 2007-09-22 21:01
Bohaterowie białego szkwału
To był najtrudniejszy moment. Uciekaliśmy od burzy, ale zamiast myśleć o sobie zawróciliśmy - wspominają młodzi ludzie, którzy w białym szkwale uratowali sześciu innych żeglarzy. Za to, co zrobili, dostali Medale za Ofiarność i Odwagę.
Biały szkwał nadszedł trzeciego dnia ich rejsu po Wielkich Jeziorach Mazurskich. - Trzeci dzień to taki moment, gdy już dobrze się pływa, bo wszyscy są zgrani, a jeszcze nie mają siebie dość - opowiadają.
W pamiętny wtorek, gdy przyszła wichura, pływali na jez. Kisajno. Na niebie widzieli odległe czarne chmury, ale myśleli, że to pada nad Giżyckiem. Liczyli, że do nich nie dojdzie. Dlatego płynęli dalej na pełnych żaglach.
Nagle uderzył w nich bardzo silny wiatr. - Tak samo byłbym zaskoczony, gdyby koło mnie spadł deszcz meteorytów - wspomina tę chwilę Karol Katra, kapitan jachtu. Na szczęście załoga miała już na sobie kapoki - kapitan kazał je założyć chwilę wcześniej, bo zaczęło trochę wiać.
Żeglarze mieli sporo szczęścia, że szli dokładnie pod wiatr, tylko dlatego łódka się nie wywróciła. Natychmiast padła komenda "do masztu" i załoga zaczęła ściągać żagle. Wiało coraz silniej, rozszalała się burza. Udało im się uruchomić silnik. Już płynęli do najbliższego brzegu, by w bezpiecznym miejscu przetrwać nawałnicę, gdy na wodzie, około 300 metrów dalej, zobaczyli biały punkt. Pomyśleli, że to wywrócona łódka. Kapitan zdecydował, że zawracają. Nikt nie miał wątpliwości, że muszą tam płynąć. Mówią, że nie myśleli, że narażają swoje życie, by ocalić innych. - Uciekaliśmy od burzy, a musieliśmy zawrócić. To była próba charakteru - wspomina Małgorzata Mróz.
- Mieliśmy świadomość, że ryzykujemy, ale nikt o tym wtedy nie mówił. Adrenalina była tak silna, że wiedzieliśmy, że musimy tam płynąć - opowiada Łukasz Bakalarski, najmłodszy uczestnik rejsu.
Zbliżając się do wywróconej łódki zobaczyli czarne punkty. - To byli ludzie, z wody wystawały im tylko głowy, nie mieli kapoków - dodaje Małgorzata. - Byli bardzo słabi, na granicy wytrzymałości. Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Dwoje dzieci, które wyciągaliśmy z wody, padało nam na rękach.
Karol wspomina, że uratowani ludzie byli przerażeni, dzieci myślały, że umierają, ich babcia płakała. Wszyscy dziękowali za uratowanie im życia. - Poczuliśmy ulgę - wspomina Małgorzata. Wyłowili czworo dorosłych i dwoje dzieci.
Pytałam ich, dlaczego to zrobili. Mówią, że to był odruch. - Instruktorzy w czasie kursu żeglarskiego uczyli, że ratuje się ludzi nawet za cenę własnego zdrowia i życia. Jeżeli to my byśmy byli w potrzebie, też liczyliśmy na pomoc innych - tłumaczy Karol. - Następnego dnia po szkwale nie wypłynąłem na jezioro. To był bardzo smutny dzień. Już wiedzieliśmy, że na Niegocinie zginął chłopak. Jednak z całej historii wyciągamy inny wniosek: skoro taki szum jest właśnie wokół nas i tylko my dziś dostaliśmy medal, to znaczy, że inni nie ratowali. I to jest smutne.
Gwałtowna burza przeszła nad Wielkimi Jeziorami 21 sierpnia. Wiatr wywrócił kilkadziesiąt jachtów, niektóre zatopił. Skutki wichury były tragiczne. Zginęło 11 żeglarzy - 10 utonęło, jedna dziewczyna zmarła w szpitalu. Wciąż nie odnaleziono ciała dwunastej ofiary burzy.
Załoga, która uratowała sześcioosobową rodzinę z południa Polski
** Małgorzata Mróz, 19 lat, studentka filozofii po angielsku na Uniwersytecie Warszawskim, ** Marek Popiołek, 20 lat, student inżynierii chemiczno-procesowej na Politechnice Warszawskiej, ** Łukasz Bakalarski, 16 lat, uczeń Liceum Ogólnokształcącego w Warszawie, pierwszy raz w życiu na rejsie, ** Katarzyna Jorasz, 18 lat, uczennica liceum ogólnokształcącego, ** Karol Katra, 18 lat, student Wydziału Chemii na UW, ** Tomasz Walczak, 19 lat, uczeń w szkole muzyki rozrywkowej i jazzu w Warszawie. Wszyscy są znajomymi Karola - ze szkoły, z wakacyjnych obozów i z sąsiedztwa. Karol pierwszy raz był kapitanem jachtu, wcześniej pływał pięć razy na Wielkich Jeziorach Mazurskich, ale zawsze pod opieką bardziej doświadczonych żeglarzy.
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz