Data dodania: 2004-11-01 00:00
Dzień w poliklinice weterynaryjnej w Kortowie
Psy, koty, ptaki, myszki, rybki - to pacjenci polikliniki weterynaryjnej w Kortowie. - Czasem słyszę od ludzi: przyszłam z moją myszką, bo jakaś osowiała jest, nie ma apetytu - opowiada jeden z lekarzy.
Ma apetyt? Szybko się męczy? Kaszle? - pyta właścicielkę niedużego kundelka Małgorzata Kander, lekarz z polikliniki weterynaryjnej w Kortowie.
- Wygląda nieźle, ale będzie musiał wziąć jeszcze kilka zastrzyków.
Lekarz weterynarii napełnia strzykawkę lekiem. - Przepraszam Tofiku, ale ciocia musi teraz lekko ukuć. Nie zaboli - uspokaja przestraszonego psa.
- Tylko nie na stół - przekazuje jego myśli właścicielka.
- Dobrze, wiem, że nie lubisz - zwraca się do psa pani Małgorzata. - Ale temperaturę sprawdzimy na stole. Wskakuj...
Tofik był jednym z pierwszych pacjentów, który odwiedził poliklinikę tego dnia, kiedy uczestniczyliśmy w części lekarskiego dyżuru.
- Jesteśmy tu stałymi bywalcami. Tofik to już dziadek, często ma problemy ze zdrowiem - wyjaśnia Krystyna Pikua, właścicielka Tofika. - A to alergia, problemy z oddychaniem, a to angina, jakieś problemy ze stawami. Martwię się, bo coraz częściej tu przychodzimy.
I dodaje: - Tofika wzięłam ze schroniska. Córka powiedziała, że chce najbrzydszego szczeniaka, jaki tam jest. Bo nikt inny go nie weźmie - opowiada pani Krystyna. - Sierść miał sterczącą jak dzik, oczy nierówne jak gwiazdy i był okropnym głodomorem.
Wychodząc z gabinetu Tofik mija czarnego kota. Nie jest to jednak kolejny pacjent. Kot, a dokładniej kotka, mieszka w poliklinice i ma na imię Myszka. - Przywieźli ją pracownicy schroniska. Była okropnie zaziębiona - opowiada pracowniczka recepcji. - U nas doszła do zdrowia i tak już została. Coś w sobie ma, bo naprawdę niewiele psów reaguje na nią agresywnie. To nasza pociecha.
Do recepcji podchodzą dwie dziewczyny. Na blat wykładają dużą torbę. Wyjmują z niej pojemnik z koszatniczką (popularny w hodowli domowej gryzoń - red.). Tłumaczą, że zwierzątko ma problem z łapką. - Chyba złamana - martwi się dziewczyna w czerwonej kurtce.
- Musicie zabrać ją do kliniki chorób wewnętrznych. Drzwi obok - wskazuje recepcjonistka.
Drzwi polikliniki otwierają się znowu. Państwo Mikuccy przyprowadzili Wektora, 8-letniego rottweilera. - Nie ma apetytu. Ma opuchnięte węzły chłonne. Pokłada się - wylicza kłopoty Wektora Adam Mikucki. - Proszę coś poradzić, bo źle z nim.
Małgorzata Kander pobrała krew i zniknęła w drzwiach laboratorium. Po chwili wróciła z wynikami. - Na pewno nie ma cukrzycy, ale wyniki wskazują, że może mieć zmiany nowotworowe. Trzeba zrobić USG - weterynarz prowadzi psa do gabinetu obok. - Proszę ze mną, to będzie trochę nieprzyjemne dla psa i trzeba go uspokoić.
W tym czasie jeden z pacjentów polikliniki został przewieziony do kliniki chorób wewnętrznych na endoskopię. - Musieliśmy znieczulić psa, żeby się wyrywał - Renata Nieradka, lekarz weterynarii, wprowadza światłowód z kamerą do przewodu pokarmowego psa.
- Ooo, jaka piękna dwunastnica. Dawno takiej nie widziałam.
- No popatrzcie, dogoniliśmy przedwczorajszy obiad - śmieje się Andrzej Rychlik, lekarz obsługujący endoskop. - Koniec wycieczki, jesteśmy w jelicie.
Weterynarze pobrali przy okazji próbki tkanki do badań.
Dodają, że urządzenie służy też do usuwania ciał obcych z ciała zwierząt.
- Mamy tu małą galerię: kauczukowe piłki, igły, druty, kawałki plastykowych zabawek - wylicza Andrzej Rychlik.
Wektor jest już po badaniu USG. Na wątrobie wykryto krwiak. - Musiał się gdzieś uderzyć - przypuszcza Renata Nieradka.
- Dziękuję, tak się martwiłam - cieszy się właścicielka psa.
- Ale niepokoją mnie te opuchnięte węzły chłonne i niebieska powłoka na oczach - mówi pani Renata. - To choroba zakaźna. Damy mu antybiotyk. Jutro proszę znowu przyjść, zobaczymy czy zadziałał...
Michał Bartoszewicz
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz