Data dodania: 2004-11-11 00:00
Liczy się pamięć
O polskich losach, zadumie i pamięci rozmawiamy z Eugeniuszem Grabskim, prezesem olsztyńskiego Związku Sybiraków.
- Przy pomniku Zesłańców Syberyjskich rosną od niedawna małe świerki i brzózki.
- Te drzewa posadziła młodzież z III Liceum Ogólnokształcącego. Uwinęli się w ciągu godziny! Sobie mogę życzyć, żeby się pięknie przyjęły. A licealistom i Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych, która nam podarowała drzewka, serdecznie, po sybiracku podziękować.
- Świerki i brzozy lubią północny klimat...
- Ja też lubię temperaturę do 25 stopni. Minus! Te drzewa to namiastka tajgi. Chcielibyśmy, żeby to był rodzaj parku, gdzie można przyjść, zamyślić się. Uczcić chwilą zadumy tych, co pracowali w tajdze, których kości tam zostały. Także prochy Polaków z Miednoje, Ostaszkowa, Irkucka, Monte Cassino, które położyliśmy przy kamieniu węgielnym pomnika.
- Sybiracy trzymają się razem?
- Tak. Związek Sybiraków odrodził się w 1988 roku. W samym Olsztynie jest nas 700 osób. Z losem żeśmy się nie pogodzili. Często nie wiemy, gdzie leżą nasi bliscy. Moją sześcioosobową rodzinę Rosjanie wywieźli do irkuckiej obłasti w 1940 roku ze Stawek w województwie tarnopolskim, spod rumuńskiej granicy. Wróciłem ja i siostra. A miała dwa miesiące, kiedy zmarła moja matka. Chowałem matkę dwa razy tego samego dnia. Żeby zabezpieczyć przed zwierzętami grób, w którym ją złożyliśmy, trzeba było drugi raz, po powrocie z wyrębu w tajdze, nanieść kamieni z Jeniseju... Miałem wtedy siedem lat.
- Wrócił pan chociaż raz na wschód?
- W żadnym wypadku. Byłem wywieziony. Dlaczego miałbym tam jeszcze sam jechać?
- Rodziny sybiraków też się spotykają?
- Był taki pomysł, by założyć "kluby wnuków". Ale się nie przyjął. Dzisiaj żyjemy nie tym, co przeżyliśmy, ale tym, co przed nami. Tak powinno być. Tragedia jednak pozostanie w sercach. Naszym hasłem jest: pamięć zmarłym, żywym pojednanie.
Joanna Piotrowska
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz