- To z pewnością nie jest budżet naszych marzeń - mówi Janusz Cichoń. - To jest budżet, na którym odciska się wyraźne piętno ośmiu lat rządów PiS-u i nie wydaje mi się, żebyśmy mogli przejść do rozmowy na temat finansów państwa, bez analizy tego, co działo się przez te ostatnie 8 lat. Tak naprawdę bowiem, za czasów rządów PiS, budżet przestał być planem finansowym i fundamentem państwa. Obok budżetu wyrastały jak grzyby po deszczu fundusze specjalne i celowe. W tej chwili jest ich 38. Nie wszystkie mają limit wydatków, często nie mają za to dochodów! Z roku na rok rosną natomiast coraz bardziej jednostkowe koszty ich obsługi. Na dodatek nie było żadnej kontroli parlamentarnej nad tymi funduszami. Nie będziemy z pewnością tworzyć nowych, a te, które funkcjonują, obejmiemy kontrolą parlamentarną.
Co ostatecznie znalazło się w budżecie na rok 2024 i czyj to jest budżet?
- Ze względu na obstrukcję i przeciąganie liny, jeśli chodzi o przekazanie nam władzy, musieliśmy złożyć w Sejmie projekt przygotowany przez poprzedników. W jakiejś mierze to zatem budżet PiS, wprowadziliśmy jednak do niego szereg zmian. Nie mogliśmy dokonać pełnego przeglądu dochodów i wydatków, to ciągle przed nami.
W dalszym ciągu nie możemy powiedzieć, że to jest budżet naszych marzeń, ale dzięki zmianom które wprowadziliśmy możemy powiedzieć, że to jest budżet przełomowy. To jest budżet, w którym zwiększamy wydatki w najważniejszych z punktu widzenia przyszłości Polski obszarach: inwestujemy w naszą przyszłość, w edukację naszych dzieci i wnuków, bo podwyżki wynagrodzeń nauczycieli, także nauczycieli akademickich, przełożą się z pewnością - taki jest cel - na jakość edukacji i funkcjonowanie polskiej nauki; to budżet, którym wzmacniamy działania na rzecz rozwoju demograficznego. Mówiliśmy już dzisiaj o tym parokrotnie. Uruchamiamy program wyjścia z zapaści demograficznej w jakiej się znaleźliśmy i niczego nie zmienił tutaj tak naprawdę program 500+. Nie wzrosła płodność, nie wzrosła dzietność, a to jest klucz na wyjście z zapaści.
Zlikwidujecie zatem 800+?
- Nie będziemy likwidować, co wmawiają nam niektórzy. Przypomnę, że w poprzedniej kadencji Sejmu przygotowaliśmy ustawę zgodnie z którą 800+ miało wejść od 1 czerwca, wskazując finansowanie, ale PiS ją odrzucił. Przywracamy za to finansowanie in vitro, zwiększamy wsparcie budżetowe dla żłobków i przedszkoli. Będzie ich więcej i poprawi się także jakość opieki. Do tego 1500 zł miesięcznie dla rodziców wracających do pracy po urlopie macierzyńskim. A to jest tak na dobrą sprawę tylko początek.
Dajemy w tym budżecie wyraźny sygnał, że praca musi się opłacać. Mówiliśmy o tym także w kampanii wyborczej i to 1500 zł bardzo zgrabnie to ilustruje. Rekompensuje to w znacznej części dodatkowe wydatki na dziecko, a koszty opieki motywację do posiadania dzieci wyraźnie redukują.
Bardzo ważnym krokiem jest podwyżka dla sfery budżetowej, która ubożała w ostatnich latach. Realne dochody pracowników budżetowych w ostatnich latach waszych rządów spadały. Polskie rodziny - pracownicy - tak naprawdę gubiły motywację do pracy. Praca ma się opłacać.
Zdrowie. Programy onkologiczne, psychiatria dziecięca. Dajemy także sygnał, że odchodzimy od praktyki stosowanej przez PiS przekładania z budżetu państwa do NFZ-etu kosztów funkcjonowania opieki zdrowotnej. Tak było, w przypadku ratownictwa medycznego, czy darmowe leki. Ograniczało to możliwości finansowania usług medycznych. 30 mld zł w budżecie na ochronę zdrowia - rekord.
Bezpieczeństwo, tu sytuacja jest nadzwyczajna, wymaga większego niż w latach ubiegłych wysiłku budżetowego. Bijemy wszelkie rekordy. Warto podkreślić, że wydawaliśmy także za naszych wcześniejszych rządów więcej na obronę narodowa niż jakikolwiek kraj Unii Europejskiej. Dziś także wydajemy, w relacji do PKB, najwięcej spośród wszystkich krajów Unii Europejskiej.
Państwo jak gospodarstwo domowe nie może wydawać „ponad stan”...
- Nie może, ale państwo PiS stale łamało tą zasadę. Pamiętam jacy byliśmy dumni, gdy w 2013 roku przyjmowaliśmy Stabilizującą Regułę Wydatkową określającą coroczny limit wydatków budżetu państwa, pozwalającą wydawać więcej w trudnych latach i wymuszającą mniejsze wydatki w latach „tłustych”. Zmuszała do budowania „poduszki” na gorsze czasy. Wydawało nam się, że zepsuć tego się nie da. Ale przyszedł PiS i okazało się, że jednak można. PiS zachowywał się gorzej niż przysłowiowy konik polny, który beztrosko nie gromadził zapasów na zimę, nie dość, że przejadał całe zbiory, to jeszcze podgryzał korzenie, niemalże je zjadając.
Cały wzrost gospodarczy oparty był przez ostatnie 8 lat na konsumpcji. Dramatyczny był jednocześnie spadek inwestycji do nienotowanego wcześniej poziomu. Podcinaliśmy gałąź na której siedzimy. Co robił „konik polny”... Pierwsza zmiana Stabilizującej Reguły Wydatkowej miała miejsce jeszcze w roku w 2015 roku, tuż po dojściu PiS do władzy. Polegała na zmianie formuły uwzględniania inflacji. Pierwotnie braliśmy pod uwagę prognozę inflacji i aktualną inflację przy wyliczaniu limitu kwoty wydatków. Ale w 2015 i w 2016 roku mieliśmy do czynienia z deflacją. To wywoływałoby efekt obniżenia limitu wydatków, a nie ich wzrost. To oczywiście bardzo uwierało rządzących, wobec tego zmieniono regułę zamieniając aktualną i prognozowaną inflację na cel inflacyjny. Dzięki temu można było wydawać więcej. Potem jeszcze sześć razy ta reguła była zmieniana. Zawsze chodziło o to, żeby wydawać więcej. Łamane były wszystkie zasady budżetowe. Mało tego, ciągle mydlili Polakom oczy, lekceważąc to, co się dzieje z długiem publicznym i jego obsługą, porównując zadłużenie Polski w relacji do PKB w innych krajach. Rzeczywiście ono mieści się zdecydowanie poniżej średniej europejskiej, ale jednostkowe koszty obsługi naszego długu są dwukrotnie, trzykrotnie wyższe, wobec czego i dług powinien być dwukrotnie, trzykrotnie niższy - bo coraz większego znaczenia nabierają koszty jego obsługi. One stają się coraz istotniejszym obciążeniem i potencjalnie rodzą kłopoty, jeśli chodzi o wypłacalność Skarbu Państwa. Całe szczęście, że po zmianie rządu mamy spadki rentowności i koszty obsługi zadłużenia będą, mam nadzieję, spadały, co powinno też pozwolić na pewne oszczędności w budżecie.
Prawo i Sprawiedliwość jednak uszczelniło system podatkowy...
- PiS zrobił z tego niemalże mit. Warto jednak przypomnieć, że to uszczelnienie, z którym mamy do czynienia, jest zasługą przede wszystkim wprowadzonego jeszcze przez nas jednolitego pliku kontrolnego. W 2015 r. przyjęliśmy ustawę, która jednolity plik kontrolny uruchamiała. Aby spotęgować wrażenie, rząd PiS-u, najczęściej posługiwał się porównaniem nominalnych dochodów z VAT-u. Rzeczywiście wzrost tych dochodów jest imponujący, bo z 123 mld w 2015 roku, dochody z VAT-u w 2023 roku rosną do 248 mld. Pytanie, czy to jest efekt uszczelnienia? Inflacja napędzała dochody nominalne. Gdybyśmy spróbowali porównać dochody z VAT w latach 2014-2015 w relacji do PKB z dochodami z 2023 r. w relacji do PKB, to okazałoby się, że nic się nie zmieniło, dochody te stanowiły i stanowią 7,2-7,3% PKB, czyli że jesteśmy w punkcie wyjścia. Owszem, na chwilę po wprowadzeniu JPK i podzielonej płatności relacja dochodów z VAT do PKB się poprawiła, natomiast od 2 lat spada i praktycznie wróciła do poziomu sprzed 2015 r. To jest efekt tego, że szara strefa odbija, że rośnie luka VAT. Jest to tak naprawdę efekt zaniedbań naszych poprzedników. Na dodatek 8 lat zajęło im przygotowanie centralnego rejestru faktur. System miał wejść w życie od połowy tego roku, ale już teraz widać, że jest niedopracowany. Najprawdopodobniej będziemy więc musieli przesunąć jego wejście w życie co najmniej o pół roku.
PiS ciągle mówił ustani swoich przedstawicieli o tym, że obniża podatki
- To kolejny mit. Jakbyśmy popatrzyli na relację dochodów podatkowych, opłat i składek do PKB, to okazałoby się, że w 2015 r. ona wynosiła 32,5%, a w 2022 r. - 35,3%. W praktyce oznacza to, że obciążenia podatkowe wzrosły, a nie spadły. W 2022 r. państwo zabierało ponad 35 gr z każdej wypracowanej przez Polaków złotówki. Owszem, obniżano obciążenia w PIT po to, żeby podporządkować sobie samorządy, bo w ten sposób ograniczano im dochody. Państwo PiS (prawie 50% dochodów z PIT trafia do budżetu państwa) rekompensowało sobie ubytki dochodów z PIT, wprowadzając nowe podatki. To między innymi: podatek od instytucji finansowych, podatki od cukru i „małpek”, podatek solidarnościowy, podatek od sprzedaży detalicznej, podatek galeriowy - w sumie ponad 40 nowych podatków i opłat. Do tego rosły jeszcze obciążenia administracyjne. Samorządy musiały się wieszać u klamek rządu i działaczy PiS-u, wieszać u partyjnych klamek, a tam obowiązywała formuła: Komu Na, Komu Nie. Dostawali oczywiście swoi.
Ale inflacja to już chyba zdecydowanie skutek pandemii i działań Putina?
- W lutym 2020 r., zanim wybuchła pandemia, inflacja wynosiła 4,4%, a w lutym 2022 r., przed wybuchem wojny 9,2%. Gdy się jednak dołączy nowych kilkadziesiąt podatków, o których mówiłem wyżej, do finansowanych głównie kredytem świadczeń socjalnych, to i mamy inflację. A jeszcze spółki Skarbu Państwa korzystały z monopolistycznej sytuacji i mnożyły swoje koszty działalności, które też przekładały się na wzrost cen i paradoksalnie także na wzrost zysków, bo wyższe koszty, przy tej samej marży oznaczały wyższy zysk. Osiągany kosztem Polaków.
Realne dochody polskich rodzin zaczęły więc spadać. Rosły tylko dochody ludzi związanych z PiS-em, także tych zatrudnianych w spółkach Skarbu Państwa. I to zdecydowało o wyniku wyborczym, o decyzji Polaków. Po raz kolejny my Polacy dowiedliśmy, że jesteśmy głupi i że czas dojenie polskiego państwa skończyć. Zapewniamy, że w ramach tego budżetu, ale także kolejnych budżetów, będziemy się o to troszczyć.
Komentarze (41)
Dodaj swój komentarz