Uroczystości pogrzebowe odbyły się na cmentarzu komunalnym przy ul. Poprzecznej w Olsztynie. Rodzina zmarłej mogła ją pochować po 24 latach. Na pobgrzeb przyszło około 40 osób. Byli to najbliżsi kobiety: rodzina, przyjaciele, a także mieszkańcy Dywit i Olsztyna oraz dziennikarze.
W maju z jeziora Dywickiego wyłowiono ludzkie szczątki, które poddano badaniom genetycznym. W środę policjanci potwierdzili, że ciało należy do Joanny Gibner, o czym informowaliśmy w artykule: Są już wyniki DNA ciała wyłowionego z jeziora Dywickiego!. Za zbrodnię sprzed lat odpowiada jej mąż.
Młoda olsztynianka poznała Marka W. w maju 1996 r. na dyskotece w Dywitach, a już 24 czerwca zaręczyła się z nim. Para zamieszkała u rodziców mężczyzny w Dywitach. Później wynajęli mieszkanie przy ul. Partyzantów w Olsztynie. Ich ślub odbył się 24 sierpnia 1996 r. Jeszcze w noc poślubną doszło do awantury między nowożeńcami. 23-latka poskarżyła się matce, że w trakcie kłótni mąż ją bił, a nawet podduszał. Dodała, że małżeństwo z nim to nieporozumienie i musi je unieważnić.
Według ustaleń śledczych Joanna po ślubie kilka razy spotkała się ze swoim byłym chłopakiem, Andrzejem M., którego odwiedzała m.in. w klubie, gdzie ten pracował jako ochroniarz. W tym samym czasie do szpitala trafiła jej chora matka. Kobieta odwiedziła ją, a później wrócił do mieszkania. Podczas dochodzenia wyszło na jaw, że młoda mężatka pomiędzy 13 a 16 września kilka razy wychodziła z domu i przynajmniej jedną noc spędziła poza domem. To był powód kolejnej kłótni małżonków, podczas której Joanna wyznała, że była u byłego partnera i wykrzyczała mu, że jest kiepskim kochankiem i nie zaspakaja jej w łóżku.
W tym momencie doszło pomiędzy nimi do szarpaniny. Marek W. przewrócił żonę na wersalkę i dusił ją obiema rękami tak długo aż kobieta przestała dawać jakiekolwiek znaki życia. 23-latka próbowała się bronić, drapała męża paznokciami, ale to nie pomogło. Kobieta zmarła.
Mężczyzna, gdy zdał sobie sprawę, że Joanna nie żyje, przestraszył się. W obawie przed konsekwencjami, ukrył jej ciało w wersalce i wysprzątał mieszkanie. Później wybrał się do mieszkania rodziców w Dywitach i powiedział swojemu bratu, Arkadiuszowi W. o morderstwie. Obaj ustalili, że zwłoki muszą zabrać z jego mieszkania i je ukryć. Postanowili zatopić ciało w pobliskim jeziorze Dywickim.
Marek W. przewiózł zwłoki kobiety z Olsztyna do Dywit, a jego brat pomógł mu zapakować ciało do dużego worka zapinanego na suwak. Worek obciążyli złomem i cegłami oraz owinęli go sznurkiem na bieliznę. Później włożyli go do bagażnika auta ich rodziców i pojechali nad jezioro. Ciało mężczyźni zatopili na środku akwenu, użyli do tego pontonu. Po tym wszystkim bracia poszli do baru w Dywitach.
Po pewnym czasie rozpoczęły się poszukiwania Joanny, ale nie przyniosły one skutków. Jej mąż na początku udawał zatroskanego i apelował w mediach o powrót żony do domu. Morderca przez 7 lat pozostawał na wolności. Marek W. po kilku miesiącach poznał Emilię F., z którą był w związku aż do momentu aresztowania. Mieli dwoje dzieci. Para najpierw mieszkała u rodziców mężczyzny, a później przenieśli się do Olsztyna.
To właśnie jego ówczesna partnerka złożyła na policji zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, bo posiadała informacje o morderstwie. Następnie podobne zawiadomienie złożyła Elżbieta W., matka Marka. Jednak obie kobiety skorzystały z prawa do odmowy składania zeznań. Emilia F. później odwołała zeznania i z obawy przed zemstą partnera, uciekła do Niemiec.
Marek W. i jego brat zostali zatrzymani 17 września 2003 r.
- Marek W. w toku postępowania przygotowawczego przyznał się początkowo do popełnienia zarzuconego mu przestępstwa zabójstwa Joanny W. i złożył na tę okoliczność wyjaśnienia szczegółowo odtwarzając przebieg całego zdarzenia. Wyjaśnił m.in., że feralnego dnia w wynajmowanym przez nich mieszkaniu pomiędzy nim a żoną doszło do kłótni, w trakcie której Joanna W. zaczęła go upokarzać. W rezultacie Marek W. wpadł w szał i udusił swoją żonę, choć jak zapewniał nie miał zamiaru jej zabić – wyjaśnia sędzia Olgierd Dąbrowski-Żegalski, rzecznik prasowy olsztyńskiego sądu okręgowego.
W dalszym toku śledztwa mężczyzna odwołał swoje zeznania, wyjaśniając, że zostały one wymuszone przez policjantów, którzy go bili i straszyli. Ówczesne specjalistyczne poszukiwania ciała Joanny na jeziorze Dywickim nie przyniosły żadnych skutków, jednak sąd, dokonując analizy przedmiotowej sprawy w oparciu o zgromadzony w sprawie materiał dowodowy, ustalił, iż 23-latka nie żyje, a sprawcą tragedii jest jej mąż.
W toku postępowania przygotowawczego mężczyzna został poddany badaniom psychiatrycznym, które wykazały, że nie ma on objawów choroby psychicznej ani niedorozwoju umysłowego. Jednak biegli stwierdzili u niego nieprawidłową osobowość, niedostatek uczuciowości wyższej, zaburzenia w sferze emocji oraz woli, obniżony wgląd we własną osobowość, obniżony krytycyzm, postawę aspołeczną, doraźne zaspokajanie swoich potrzeb nie zważając na konsekwencje.
W trakcie popełniania morderstwa Marek W. miał w pełni zachowaną zdolność rozpoznania ich znaczenia i pokierowania swoim postępowaniem. Biegły psycholog stwierdził u niego sprawność umysłową w granicach normy. Z opinii eksperta wynika, że dysponował on sprawną pamięcią, dobrym intelektem, dość wysoką inteligencją oraz sprawną funkcją postrzegania.
Ostatecznie Sąd Okręgowy w Olsztynie 9 listopada 2006 r. uznał Marka W. za winnego popełnienia m.in. zbrodni zabójstwa swojej żony, Joanny W. i skazał na łączną karę 15 lat pozbawienia wolności. Sąd wziął pod uwagę fakt, że mężczyzna wcześniej nie był karany, co było okolicznością łagodzącą. Natomiast jego brat, Arkadiusz W. został skazany na 2 lata więzienia za pomoc w uniknięciu odpowiedzialności karnej sprawcy oraz zacieranie śladów przestępstwa.
Marek W. wyszedł z więzienia we wrześniu 2018 r. Wyjechał do Wielkiej Brytanii, gdzie po kilku miesiącach zmarł.
Komentarze (2)
Dodaj swój komentarz