Październikowy poranek. Jaroty, ul. Boenigka. Promienie słońca odbijają się od zielonych ścian warzywniaka. Kiedyś stał tu samotny kiosk. Dzisiaj konstrukcja wyraźnie kontrastuje z okolicznymi nowymi, bądź odnowionymi pawilonami handlowymi. W maju wynajął ją pan Mariusz, aby otworzyć w tym miejscu sklep warzywniczy z polskimi produktami. Bo na handlu się zna. Handlował od dziecka.
– Gdy skończyłem 13 lat, zacząłem pracować na rynku na Grunwaldzkiej. Tam się wychowałem. Uwielbiam handel – opowiada nam obecnie 40-letni mężczyzna.
Jednak wie doskonale, że handel to loteria. Często zdarzały się dni, że utargował raptem 30-40 zł. Dzisiaj, jak sam przyznaje, jest lepiej. Ruch się poprawił po interwencji pana Krzysztofa, który napisał o sprawie niepełnosprawnego sprzedawcy na portalu społecznościowym.
Podczas rozmowy, do kiosku przyszedł starszy mężczyzna, mieszkający w pobliskim bloku.
– Regularnie robię u niego mniejsze zakupy. Na większe wybieram się do marketów. Dobrze, że pracuje, że dba o siebie, co jest w dzisiejszych czasach bardzo ważne. Niektórzy nie pracują, czekają tylko na 500+ – mówi mężczyzna.
Pan Mariusz codziennie wstaje o 5 nad ranem, aby dojechać z os. Grunwaldzkiego na Jaroty. Ma problemy z chodzeniem. Cierpi na czterokończynowe porażenie mózgowe. Przeszedł trzy operacje, które uratowały mu życie.
– Inaczej bym siedział na wózku. To nie byłoby życie – dodaje.
Dostaje 1900 zł renty, ale to nie wystarcza na życie. Z uwagi na ciężką chorobę, edukację zakończył na szkole podstawowej. Wyprowadził się z domu rodzinnego, bo chciał się usamodzielnić. Otrzymał mieszkanie socjalne.
– Ale co z tego, jak za mieszkanie płacę 200 zł, za prąd 400, to co zostanie? – pyta.
Z uwagi na swoją chorobę musi w miesiącu kupić dwie pary butów – to dodatkowe 100 zł.
Rozmowę przerywa klientka. Młoda kobieta kupuje ziemniaki, śliwki i jabłka.
– Mieszkam na Jeziołowicza, więc dosyć niedaleko, ale nie słyszałam wcześniej o tym warzywniaku. Z krótkiej rozmowy wnioskuję, że sprzedawca to bardzo miły człowiek – mówi mieszkanka os. Pieczewo.
Pan Mariusz uśmiecha się do klientów, ale w głębi serca czuje wielki smutek. Nie wie na jak długo starczy mu sił i pieniędzy. Kiosk miał być źródłem zarobków, a na razie sam musi dokładać do interesu z niewielkiej renty. A przecież rachunki trzeba płacić, jak np. za energię. Mówi, że miał płacić 70 groszy za kWh, natomiast w rzeczywistości jest o 50 groszy drożej. W ciągu dwóch miesięcy zużył 400 kWh.
– To mała budka, jest lodówka, waga, ale na czym tu tyle prądu naciągnęli, to nie wiem – denerwuje się pan Mariusz.
Teraz jeszcze nie czas na ogrzewanie budki, ale zimą będzie musiał o to zadbać. Już wie, że odczuje to w portfelu.
Komentarze (41)
Dodaj swój komentarz