Szwedzik wystartował 20 marca spod Leśnego Arboretum Warmii i Mazur w Kudypach. Jego wyzwanie - Mazury Tour 2013 - potrwa 40 dni. Na trasie biegu Szwedzik nie jest sam sam. Wspiera go leśniczy Grzegorz Żmijewski z Nadleśnictwa Miłomłyn.
Relacje z kolejnych etapów (40 etapów - 40 dni) możemy obserwować na stronie projektu - www.mazurytour.pl
Pomimo śniegu, momentami do kolan, nasz biegacz nie poddaje się. Zobacz relację z 14 etapu Mazury Tour 2013:
To był naprawdę wspaniały etap Mazury-Tour ! Nie padało i nie wiało! I byłoby po raz pierwszy naprawdę fantastycznie, gdyby nie wciąż boląca lewa noga. Mimo tego, pierwszy etap na „podlaskiej” ziemi leśnej okazał się naprawdę wspaniały. A zaczęło się od kompletnego zaskoczenia…
Oto bowiem leśnicy z Nadleśnictwa Maskulińskiego postanowili uczcić mój biegowy start na ich terenie w sposób szczególny. Rano, gdy dojechaliśmy na miejsce startu, czekał już na mnie… zespół sygnalistów myśliwskich pod nazwą „Galindowe Rogi”, który odegrał specjalnie dla mnie utwór: „Trzeci marsz myśliwski”. Nie muszę dodawać, że… szczęka mi opadła, bo grali przepięknie ! Podziękowałem bardzo, bo czas jednak naglił. Trzeba było wykonać moją dzisiejszą "robotę", czyli kolejne 25 km, a mogło być przecież różnie, gdyż bolącą nogę poczułem już na schodach, gdy schodziłem do samochodu. Ale z początku nie było źle. Punktualnie w południe ruszyliśmy – ja oraz dwaj towarzyszący mi biegacze-reprezentanci tutejszego nadleśnictwa, czyli Marcel i Mateusz.
Kilometr za Karwicą wbiegliśmy do głębokiego lasu i mimo licznych obaw, że nie damy rady, bo śniegu za dużo, a dukt leśny będzie nieodśnieżony, biegło nam się świetnie ! Z przodu jechał Grzesiek, który „zakładał ślad”, a my biegliśmy za nim koleinami opon naszego samochodu.
A wokół, przepiękny, leśno-zimowy krajobraz ! Cały czas gadaliśmy! Mateusz opowiadał mi na przykład o sukcesach reintrodukcji rysia na terenie tutejszego nadleśnictwa, jak też o tym, że rysiów jest coraz więcej, a niektóre z nich (mimo, że to zwierzęta bardzo płochliwe) nawet nie boją się ludzi i ktoś zrobił jednemu z rysiów zdjęcie, jak sobie leżał na leśnej ławce… Dowiedziałem się również, że jezioro Nidzkie, leżące w krainie Wielkich Jezior Mazurskich, przypomina kształtem - głowę byka z rogami. Gdy spojrzałem jeszcze raz na mapę, nie miałem żadnych wątpliwości, że to prawda…
W doskonałych nastrojach (mimo śniegu, miejscami do kolan) dobiegliśmy do miejscowości Turośl, gdzie zaczynał się już asfalt. Bieg po śniegu mocno amortyzował każde uderzenie stopy, dzięki czemu noga prawie nie bolała ! Ucieszyłem się niezmiernie, bo pomyślałem, że moja kontuzja już sobie… poszła ! Niestety. Gdy wybiegliśmy na asfalt w Turośli, zaczęło się znowu. Nie mówiłem nic towarzyszącym mi chłopakom, żeby nie psuć im biegu, ale z każdym krokiem było gorzej. Na krótkim postoju na 15 km, Grzesiek tylko popatrzył mi w oczy i powiedział: „Co, znowu boli ?”. Bolało, jak cholera, więc żeby w ogóle biec dalej, po pierwsze przyśpieszyłem (bo wtedy kontakt stopy z asfaltem był krótszy), po drugie zacząłem stosować „opatentowaną” wczoraj technikę biegową, polegającą na tym, że prawą nogą biegłem normalnie (z wykorzystaniem pięty przy lądowaniu), a lewą tylko na śródstopiu (za radą Grześka). Wyglądało to z pewnością nieco pokracznie, ale pomagało. Marcel i Mateusz przebiegli ze mną dzisiaj w sumie, aż 19,5 km, czyli najwięcej (jednorazowo) w ich życiu, mimo, że obaj biorą udział w biegach na orientację. Było mi naprawdę bardzo miło z tego powodu ! Dalej, podążyłem już sam, obserwowany bacznie przez mojego dzielnego kompana Grześka, który ciągle sprawdzał, czy aby nie biegnę za szybko ? Ale co miałem mu mówić, że szybsze bieganie po prostu mi pomagało…
Gdy znalazłem się już sam na biegnącej skrajem jeziora Nidzkiego oraz Puszczy Piskiej szosie, gdzie zgodnie z moimi przypuszczeniami, Endomondo nie działało (dlatego nie było dzisiaj transmisji biegu „na żywo”), w słuchawkach zagrał przebój Barry White’a – „Let the music play”. Wtedy pomyślałem sobie o muzyce… O muzyce w ogóle i tym, co ONA znaczy w moim życiu, nie tylko tym biegowym. Znaczy ogromnie dużo ! Do tego stopnia, że mogę dzisiaj wprost powiedzieć, że bez towarzyszącej mi muzyki, chyba nie mógłbym żyć. Tak jak i bez biegania ! Muzyka towarzyszyła mi od zawsze, odkąd tylko pamiętam, gdy jako kilkuletni dzieciak nuciłem ówczesny przebój Czerwonych Gitar – „Mały miś… do lasu bał się iść”. Muzyka potrafi mnie wzruszyć do łez, potrafi dodać mi „kopa”, potrafi też zmusić do przemyśleń, a także uspokoić. Muzyka potrafi też zrobić ze mną coś najwspanialszego, czyli po prostu… przenieść mnie w marzenia ! Ileż, już było w moim życiu takich utworów ! Dlatego jak biegam, muzyka jest ze mną zawsze i wszędzie ! Chyba, że padnie mi komórka…:). Na końcu dzisiejszego etapu „grało” mi w uszach tak świetnie, że przez dłuższą chwilę zapomniałem o bolącej nodze i nawet nie zauważyłem, gdy już był koniec, moich dzisiejszych 25-ciu kilometrów. Mogłem swobodnie biec dalej ! Nawet z tą bolącą nogą..
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz