Pomimo, że od czasów PRL minęło już ponad 30 lat, stara, dobra tradycja tamtych lat, nakazująca traktować tzw. „petenta“ jak zło konieczne, wciąż niestety trwa. Ja sam doświadczyłem tego ostatnio na przykład w paru recepcjach obsługujących placówki publicznej służby zdrowia. Odbierająca telefon osoba w ogóle nie słuchała tego, co się do niej mówi, przerywała niegrzecznie w pół zdania i w ogóle całą swoją postawą dawała mi do zrozumienia, jak mało dla niej znaczy fakt, że pod drugiej stronie linii telefonicznej ma rozmówcę, którego rzetelne poinformowanie o możliwości skorzystania z przysługujących mu uprawnień medycznych jest sensem jej obecnego stanowiska pracy. Albo też idąc na umówiony zabieg medyczny zostałem „zrugany“ nie wiadomo właściwie za co, ponieważ ośmieliłem się zapytać o drogę do interesującego mnie gabinetu lekarskiego.
Oburzony i dotknięty do żywego poprosiłem wtedy o tę „uprzejmą inaczej“ osobę o podanie mi swojego nazwiska w celu złożenia na nią skargi. W odpowiedzi usłyszałem, że obowiązuje teraz RODO i żadnych danych mi nie poda, czyli, jak to się mówiło kiedyś, w czasach wspomnianego PRL: „możesz mi, paskudny petencie, nagwizdać“.
Znowu zamanifestował się tu słynna maksyma XVIII-wiecznego myśliciela Lorda Actona: „Wszelka władza ma skłonność do nadużyć“. Co można niestety dosyć często zaobserwować właśnie wtedy, kiedy jest owa „władza“ właśnie tak pozorna, jak stanowisko recepcjonistki obsługującej klientów. Co ciekawe, ta sama osoba na takim samym stanowisku, ale teraz już w placówce prywatnej, potrafi być wręcz uderzająco uprzejma oraz zainteresowana pomocą dla - tym razem już nie „petenta“, ale - kolejnego klienta. O co więc tu chodzi? Dlaczego zatrudnienie na stanowisku opłacanym ze środków publicznych potrafi tak bardzo „uderzyć ludziom do głowy“?
Zapytaliśmy Urząd Ochrony Danych Osobowych, czy rzeczywiście RODO chroni urzędnika i daje podstawę prawną do odmowy przez niego podania swoich personaliów. Dla wyjaśnienia: RODO to skrót od nazwy dokumentu pt.: Rozporządzenie o Ochronie Danych Osobowych. Jest ono zbiorem przepisów regulujących kwestię ochrony prywatności w relacjach biznesowych oraz na linii obywatel-urząd. Zaczęło obowiązywać w Unii Europejskiej 25 maja 2018 roku, stając się odtąd także wygodnym „argumentem“ na rzecz rzekomej „ochrony“ nierzetelnego fukcjonariusza przed odpowiedzialnością za jego brak profesjonalizmu.
W odpowiedzi na nasze zapytanie w tej sprawie rzecznik prasowy Urzędu Ochrony Danych Osobowych, p. Adam Sanocki, wyjaśnił: - Zgodnie z RODO danymi osobowymi są informacje, które umożliwiają bezpośrednio lub pośrednio zidentyfikowanie danej osoby. To, że określone informacje stanowią dane osobowe nie oznacza, że są to informacje tajne w każdej sytuacji i nie można ich przetwarzać. Dane osobowe mogą być przetwarzane, ale zgodnie z przepisami o ochronie danych osobowych i na zasadach określonych w tych przepisach.
I dodał: - Dlatego też pracodawca może zgodnie z własnymi potrzebami wprowadzić określony sposób identyfikacji pracownika w relacjach z podmiotami zewnętrznymi czy klientami (identyfikatory, legitymacje służbowe, publikacja danych kontaktowych pracowników na stronie internetowej czy umieszczenie ich imion i nazwisk oraz zajmowanych stanowisk służbowych przy/na drzwiach wejściowych do pomieszczeń itp.), tak, by przyjęte rozwiązanie sprzyjało jak najlepszej obsłudze klientów i efektywnej pracy zatrudnionych. A więc może nie tylko wprowadzić plakietki z numerami, ale i identyfikatory imienne. Możliwość taką daje mu Kodeks pracy, który uprawnia pracodawcę do określenia sposobu organizacji pracy w danej instytucji. Tego typu kwestie powinny zostać uregulowane w regulaminach pracy, a pracownik powinien być świadomy tego przed nawiązaniem stosunku pracy.
Informacje o pracowniku, jak jego imię i nazwisko, zajmowane stanowisko, służbowy adres e-mail czy też służbowy numer telefonu są danymi służbowymi, które są ściśle związane z życiem zawodowym pracownika i z wykonywaniem przez niego obowiązków służbowych i są one jawne.
Powyższy pogląd znalazł też potwierdzenie w orzecznictwie.
Przykładowo Sąd Najwyższy w wyroku z 19 listopada 2003 r. (sygn. akt I PK 590/02), stwierdził, że: „najistotniejszym składnikiem zakładu pracy (przedsiębiorstwa) są ludzie, a funkcjonowanie zakładu wiąże się nierozłącznie z kontaktami zewnętrznymi – z kontrahentami, klientami (...). Dlatego pracodawca nie może być pozbawiony możliwości ujawniania nazwisk pracowników, zajmujących określone stanowiska w ramach instytucji. Przeciwne stanowisko prowadziłoby do sparaliżowania lub poważnego ograniczenia możliwości działania pracodawcy, bez żadnego rozsądnego uzasadnienia w ochronie interesów i praw pracownika (...). Imiona i nazwiska pracowników widnieją na drzwiach w zakładach pracy, umieszcza się je na pieczątkach imiennych, pismach sporządzonych w związku z pracą, prezentuje w informatorach o instytucjach i przedsiębiorstwach, co oznacza, że zgodnie z powszechną praktyką są one zasadniczo jawne”.
Cóż zatem robić, kiedy spotkamy się z sytuacją opisaną we wstępie do niniejszego artykułu? Na pewno warto złożyć skargę, opisując daną osobę tak, aby jej pracodawca miał możliwość zidentyfikowania jej. A w przypadku braku reakcji tegoż pracodawcy, napisać kolejną skargę wyżej. Praktyka pokazuje, że takie skargi potrafią jednak wpłynąć na zmianę postępowania pracownika przekraczającego swoje uprawnienia - a czy brak podstawowego szacunku dla klienta danej instytucji nie jest właśnie takim przekroczeniem?
Komentarze (13)
Dodaj swój komentarz