Zacznijmy od fundamentów. Poprawnie to śmigus-dyngus, choć trzeba przyznać, że forma śmingus-dyngus doczekała się w Polsce wielu zwolenników.
Dyngus może pochodzić od niemieckiego „dingen”, co oznacza „wykupywać się”. Wedle niektórych badaczy źródłem jest inne słówko naszych sąsiadów zza Odry, a więc dünnguss (chlust wody). Obie teorie mają sens ponieważ w dawnych zwyczajach chodziło o „wykupowanie się” od oblania wodą. Wykupywać musiały się młode dziewczęta. Przepustką do suchego ubrania okazywały się pisanki lub smakołyki z wielkanocnego stołu
Śmigus może natomiast pochodzić, albo z niemieckiego „schmackostern” albo polskiego „śmigać” i ma nawiązywać do zwyczaju smagania gałązkami panien na wydaniu. Idealne do tego celu okazywały się gałązki wierzbowe, brzozowe lub jałowca. Wierzono, że podobne zabiegi podziałają na dziewczęta prozdrowotnie, a w przyszłości obrodzą gromadką dzieci.
Z czasem śmigus i dyngus połączyły siły. Z dwóch odrębnych zwyczajów powstała wspólna nazwa. O ile kiedyś smaganie witkami było niezwykle popularne, o tyle dziś częściej kultywujemy zwyczaj polewania się wodą. Tutaj mogą pojawić się jednak problemy natury prawnej.
Nie wszyscy traktują lany poniedziałek symbolicznie. Rokrocznie policja otrzymuje zgłoszenia od poszkodowanych przez osoby nadmiernie przywiązane do dyngusowej tradycji. Co grozi za wylanie na przechodnia kubła wody wbrew jego woli? 500 zł mandatu a nawet rok więzienia, bo właśnie takie kary obowiązują za naruszenie nietykalności osobistej. Na szczęście w ostatnich latach nie odnotowano w Olsztynie większych incydentów w tym temacie.
Komentarze (10)
Dodaj swój komentarz