Proceder trwa od lat, nie da się tego wyplenić, bo nawet nikt na to nie ma specjalnej ochoty. Przykład ze spotkania z Arką został przez wielu zinterpretowany jako przyzwolenie, bo rzeczywiście represja to żadna, może tylko pogrożenie palcem. Z jednej więc strony konkretny przepis, z drugiej śmieszne sankcje, które kibole, bo tak ich trzeba nazwać, ignorują i dalej robią swoje.
Stomil w swojej historii przeżył wiele takich momentów i podejrzewam, że ten z Arką chluby nie przynosi. Nie dlatego, że zaistniał, ale z uwagi na niską karę, która nie przejdzie do historii, nie zapisze się w kronikach klubu kibica jako ważne wydarzenie. Bo jak się zdążyłem przekonać to właśnie spektakularne ekscesy na stadionach i wygrane „ustawki” budują tradycję kibicowskich ruchów.
Przeżyłem takich na własnej skórze co najmniej kilka, a najbardziej utkwił mi w pamięci nie ten z boisk ekstraklasy czy I ligi. Wtedy jeszcze OKS 1945 a nie Stomil, grał w III lidze i pojechał na bardzo ważny mecz do Łomży, taki z gatunku być albo nie być. Oczywiście za piłkarzami udała się grupa kibiców, która trafiła na stadion mocno spóźniona, bowiem spotkanie określono mianem podwyższonego ryzyka, a to wymagało specjalnego potraktowania sympatyków drużyny gości. Dokładnie zrewidowanych wpuszczono na trybuny dopiero w przerwie, a ci mimo wczesnego przeszukania odpalili po kilku minutach cały arsenał przemyconych swoim sposobem petard. Sędzia przerwał mecz co najmniej na kwadrans (OKS prowadził 1:0), ale doliczył do regulaminowego czasu kilkanaście minut i w ostatniej Rafał Boguski (później znany piłkarz krakowskiej Wisły) strzelił bramkę pogrążając olsztynian, dla których remis równał się z porażką. Wtedy to była zadyma, o której mówiła cała Polska. Było czym się pochwalić. A to, że w dodatkowym czasie, spowodowanym incydentami, zespół stracił ważną bramkę było sprawą drugorzędną.
Kibice, którzy stanowią nieodłączny element widowiska sportowego stali się w ciągu ostatnich lat bardziej balastem niż faktycznym wsparciem. Jako formalne stowarzyszenia mają dość duże uprawnienia i ciągle upominają się o więcej. Tylko mocni prezesi z charyzmą potrafią się temu przeciwstawić. Mało jest takich, którzy na przekór populizmowi realizują swój program, nie ulegając bezsensownym żądaniom tłumu. A ten ma w nosie ma wszelkie uwarunkowania, przepisy i regulaminy. Bo ma być tak jak on chce.
Po upadku Stomilu u progu tego wieku, garstka ludzi kochających olsztyński futbol podjęła się zadania uratowania seniorskiej piłki w mieście na przyzwoitym poziomie i powołała nowy klub OKP Warmia i Mazury. O kontynuowaniu działalności pod egidą Stomilu nie było mowy. Stowarzyszeniu kibiców nie zależało tak naprawdę na przetrwaniu tej dyscypliny w mieście. Podstawowym i jednym celem stało się przywrócenie starej nazwy, bo to było i jest dla tej grupy świętością. Nic innego się nie liczy. I choć zarząd z determinacją walczył o przetrwanie klubu, poświęcając na to czas i prywatne pieniądze spotykał się z totalną dezaprobatą, bo nie było tak jak wymyślili sobie kibice. Nie trafiały do nich żadne argumenty, miał być Stomil i koniec.
Tak jest od lat w Olsztynie i innych miastach, które doświadczyły futbolu na wyższym ligowym poziomie. Prezesi bez kręgosłupa przymilają się do kibiców, a ci wiedzą swoje. Nie tylko, że narażają ligowców na straty finansowe. To na nich trzeba skupić całą uwagę, a nie na zespole, któremu należy stworzyć warunki do dobrej gry.
Wiele lat temu red. Grzegorz Aleksandrowicz na łamach „Przeglądu Sportowego” rozpoczął akcję formowania tzw. klubu kibica. Mając szczerze pozytywne intencje chciał zbliżyć do siebie zawodników, trenerów i kibiców, by stanowili jedność i wspomagali się w nawzajem w działaniu na rzecz swojego środowiska. Bo przecież skupienie się danej społeczności wokół klubu to w teorii piękna idea, która powinna dawać radość, satysfakcję, coś w rodzaju spełnienia.
Sport poszedł jednak w zupełnie innym kierunku. Piłkarze i trenerzy traktują kluby jak krótkie epizody w swej karierze i trudno ich identyfikować z konkretnym miejscem. Kibice nie przywiązują się więc do sportowców lecz do wyimaginowanych nazw, które są pretekstem do realizacji swoich pasji. A że pasjami stały się: zadymy i ustawki to już zupełnie oddzielna sprawa. Cóż – takie czasy!
Komentarze (15)
Dodaj swój komentarz