Sprawa polega na tym, że w pieczywie pochodzącym z piekarni Tyrolska był metalowy drut o długości około 1,5 centymetra. Podczas jedzenia kolacji ów drut wbił się dziecku głęboko w język, skończyło się wizytą na SOR w szpitalu dziecięcym. Szczęście w nieszczęściu, że ciało obce nie dostało się do oskrzeli lub do żołądka, gdzie mogło przebić się przez jego ścianę i wywołać jeszcze większą krzywdę
- pisze w wiadomości pan Krzysztof.
Zaraz po zdarzeniu zatroskany rodzic napisał maila do firmy. Wiadomość pozostała bez odpowiedzi. Kolejną próbą było przekazanie informacji przez media społecznościowe.
- Przez Facebook zareagowali tylko groźną reakcją na zdjęcie, gdy zaskoczony napisałem, że trochę słabo z ich strony ignorować sprawę napisali tylko "sprawa przekazana do właściciela" - kontynuował Czytelnik Olsztyn.com.pl.
Karta informacyjna z opisem zdarzenia, o którym pisał pan Krzysztof
Od zdarzenia minął tydzień. W rozmowie z portalem właściciel piekarni Tyrolskiej, Jarosław Goszczycki przyznał, że był informowany o sprawie. Stwierdził jednak, że "żaden konkretny dowód nie został przedstawiony".
- Nikt nie przekazał nam niczego konkretnego. Nie wiem co, jak, gdzie, kto. To pieczywo mogło równie dobrze pochodzić z piekarni Lidla - tłumaczy właściciel firmy. - Nie wierzę, że przez te sita, które tam mamy , przedostałby się jakiś drut.
Pan Krzysztof podkreśla, że jego celem nie jest "naciągnięcie" producenta, lecz zapobiegnięcie podobnej sytuacji w przyszłości.
- Boli mnie fakt, że nie napisali informacji typu "przeprowadzimy kontrolę". A mogło dojść do ogromnej tragedii, zwłaszcza, że chodzi tu o dziecko - mówi. - Może dzięki wam Tyrolska przeprowadzi kontrolę produkcyjną lub wprowadzi nowe wytyczne, aby w przyszłości nie zdarzyła się krzywda innej osobie.
Według informacji przekazanych przez anonimowego pracownika zakładu produkcyjnego firmy, znaleziony w pieczywie drut mógł pochodzić z opakowania mąki, wykorzystywanej do wypieków.
Komentarze (41)
Dodaj swój komentarz